Cholera. Jutro gala, a ja jestem kłębkiem nerwów. Nie mam mowy, ani sukienki. Dodatkiem do tego miksu jest fakt, że Graves jest na ślubie swojej siostry w Sydney. Moja prawa ręka jest oddalona ode mnie o kilka tysięcy kilometrów, a ja nie mam nic! Zważywszy na mój charakter nikt mi nie pomoże. Jestem zdana na siebie. No i super. Mam dobę na napisanie mowy oraz wybranie odpowiednie sukni... Nie dam rady! Gdyby na tym świecie był mężczyzna, który rzuciłby dla mnie pracę i mi pomógł. Byłabym w siódmym niebie.
Wyrzuciłam nagle do kosza pusty kubek, w którym wcześniej znajdowała się moja ulubiona kawa i stanęłam w miejscu. Znajduję się przed swoimi dwoma ulubionymi sklepami z odzieżą damską. Mam nadzieję, że w którymś z tych lokali znajdę suknię. Jeśli nie, jestem w dupie.
Weszłam do sklepu. Głośno westchnęłam. Przywitała mnie młoda ekspedientka z uśmiechem. Poprosiłam ją o pomoc. Kobieta przytaknęła i zaczęła szukać odpowiednich projektów dla mnie. Rada na przyszłość dla niej: trudno mnie zadowolić. Jestem ciekawa, co mi zaproponuje. Błagam byle nie czerń. Nienawidzę tego koloru. Nie mam zamiaru zakładać go na jutrzejszą galę.
Poczułam, że telefon w mojej torebce zaczął wibrować. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Christopher Crawford. Uśmiechnęłam się delikatnie i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Hej. - Powiedziałam. - Miło, że dzwonisz.
- Cześć piękna. Ja ogólnie jestem miły.
- Tak i to bardzo. - Zaśmiałam się.
- Źle mówię?
- Nie, bardzo dobrze.
- Świetnie. - Mruknął. - Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz może ochotę na kawę?
- Właśnie swoją skończyłam pić. Tak naprawdę to dzisiaj mam urwanie głowy. Jestem w trakcie poszukiwania sukni na jutrzejszą galę, dodatkowo muszę napisać mowę, a mam na to niecałą dobę.. - Westchnęłam cicho. - Ogólnie jestem w ciemnej dupie.
- Suknia? Hym, może mógłbym Ci pomóc w wyborze?
- Daj spokój, zmarnujesz niepotrzebne godziny. Lepiej wyrwij się na piwo z kolegami.
- Federico jest z Ludmiłą w Las Vegas, a Leon przygotowuje się do czegoś. Więć, zadzwoniłem do Ciebie.
- Jak chcesz to wpadaj.
- Wyślij mi nazwę sklepu sms'em.
- Jasne.
- Do zobaczenia.
- Cześć. - Dodałam i się rozłączyłam.
Cicho westchnęłam. Obok mnie zjawiła się ekspedientka. Udałyśmy się obie w stronę garderoby, gdzie czekały już wybrane wcześniej przez nią różne kreacje. Czerwień i biel, te kolory dominowały.
Weszłam do środka. Podziękowałam jej, a następnie zamknęłam drzwi. Spojrzałam w lustro. Postawiłam torebkę na podłodze i zdjęłam z siebie szybko swoją śliwkową sukienkę. Położyłam ja na krześle. Poprawiłam swój stanik i cicho westchnęłam. Dobra, od której zacząć? Różowa? Nie. Czarna? Odpada. Zacznę od czerwonej.
Ściągnęłam sukienkę z wieszaka. W tym samym momencie drzwi od garderoby zaczęły się otwierać.
- Zajęta! - Krzyknęłam. Boże, kto jest takim debilem, żeby wchodzić komuś do garderoby?
- Wiem, przez moją ukochaną. - Skwitował.
- Christopher. - Uśmiechnęłam się.
- W rzeczy samej.
Drzwi otworzyły się i Crawford wszedł do środka.
- O, cholera. Bielizna. - Szepnął.
Zaśmiałam się na widok jego miny.
- Boże, bądź moją dziewczyną.
- Może kiedyś. - Mruknęłam tajemniczo.
- Teraz, zaraz.
- Jestem zajęta. - Przypomniałam mu.
- Zerwij dla mnie.
- Zobaczę.
Castillo, miej się na baczności.
Oparłam się plecami o ścianę i spojrzałam na mężczyznę. Podszedł do mnie. Zamknął drzwi nogą. Wiedziałam doskonale, co to oznacza. Objął mnie w tali, a następnie przygwoździł do ściany. Zaśmiałam się cicho. Nie ukrywam, że to co zaraz zrobi będzie pocieszeniem za ten cholernie smętny dzień. Możliwość zobaczenia się z nim poprawiła mi humor już od razu. Czuję się o wiele lepiej.
I, stało się. Pocałował mnie. Zarzuciłam ręce za jego szyję i odpowiedziałam mu tym samym. Prawą nogę zarzuciłam mu na plecy. Tak, tego właśnie potrzebowałam. Kojących warg. Jego całego. Potrzebowałam Christophera. Jest idealnym kochankiem.
Wplotłam prawą rękę w jego włosy. Spojrzałam mu w oczy.
- Musimy przestać. - Szepnęłam.
- Nic nie musimy.
- Mam jutro galę i muszę wybrać suknię. - Przypomniałam mu.
- Walić to.
Pokręciłam przecząco głową i wskazałam na suknie, który zostały wcześniej przygotowane przez ekspedientkę. Naburmuszony puścił mnie.
- Potem dobrze? - Szepnęłam.
- Teraz.
Pokręciłam przecząco głową. Boże, czy faceci są aż tacy tępi i nie potrafią zrozumieć, że teraz nie? Najwidoczniej jak cholera. Wskazałam na drzwi wyjściowe. Niech stąd spada, jeszcze się zaraz na mnie rzuci. Wtedy to dostanie w jaja.
Niezadowolony szatyn opuścił garderobę. Nareszcie sama! Odetchnęłam z ulgą i założyłam na siebie pierwszą suknię. Odsłaniała ona dość dużo w dekolcie. Czułam się w niej dobrze, co mnie. Nie przepadam za wielkimi dekoltami. Chociaż w tej prezentowałam się dobrze. Podkreślała moją zgrabną figurę, a uwaga przede wszystkim skupiała się na dekolcie. Eksponowała idealnie moje dość duże piersi.
Postanowiłam pokazać się w sukni i zapytać Christophera o radę. Powinnam się w niej pojawić jutro na gali? Jest dość wyzywająca. Otworzyłam drzwi. Odchrząknęłam, kiedy dostrzegłam, jak Crawford miał wlepiony wzrok w swojego smartfona. Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie.
Lekko się uśmiechnął.
- Może być? - Spytałam z nadzieją.
- Szlafrok na to, okej?
- Co? Czemu? - Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem.
- Twoje piersi są moje.
Wywróciłam oczami.
- Pamiętaj o tym.
- To może być? - Postanowiłam przejść do sedna.
- Tylko do łóżka.
Westchnęłam. Czy faceci muszą tylko gadać o jednym? Chyba Bóg ich stworzył tylko do tego.
- A więc? - Spytałam lekko zdenerwowanym głosem.
- Może. - Oznajmił od niechcenia.
Pokręciłam przecząco głową i wróciłam do garderoby. Zamknęłam się w niej wkurzona. Liczyłam na jego pomoc, jednak jak zwykle nic. Jestem zdana sama na siebie, nikt mi nie pomoże. Faceci to świnie. Tylko im jedno w tym pustym łbie. Seks, ruchanko czy jak tam inaczej oni to nazywają.
- Crawford, bo jeżeli mi nie pomożesz, to wywalę cię stąd na zbity zadek. - Zagroziłam mu.
- Ty nawet siły nie masz.
- Uwierz mi, mam.
- W waginie? - Zakpił.
Zacisnęłam dłonie w pięści i nie odpowiedziałam.
Kiedy ponownie miałam na sobie tylko samą bieliznę, spojrzałam na wszystkie suknie. Nie chce mi się ich mierzyć, poza tym niektóre od razu odrzuciłam ze względu na zły krój. Nie wiem czy jest sens mierzyć tutaj te sukienki. Może czas wybrać się do sklepu obok? Z jednej strony powinnam, a z drugiej nie mam najmniejszej ochoty na to. Chciałabym zatopić swoje smutki w alkoholu.
Ubrałam ponownie na siebie swoją śliwkową sukienkę. Mam to wszystko gdzieś, jestem wkurzona i nie mam nastroju na łażenie po sklepach. Biorę tą czerwoną sukienkę i już. Wyszłam z kabiny. Minęłam tego pieprzonego dupka i udałam się do kasy. Opowiedziałam w skrócie ekspedientce całą historię. Kobieta przytaknęła i poszła po moją suknię. Ku moim boku stanął Crawford. Zignorowałam go. Niech sobie nie myśl, że teraz mnie udobrucha! Nie pomógł mi, kiedy potrzebowałam jego pomocy.
- Ile kosztuje?
Nie odpowiedziałam.
- Chcę zapłacić.
- Mam pieniądze, nie potrzebuję twoich. - Syknęłam.
- Nalegam.
- Wal się.
- W Tobie.
Zignorowałam jego odpowiedź. Utwierdził mnie w myśli, że tylko o tym jest w stanie myśleć.
Ekspedientka wróciła do kasy. Wyjęłam szybko ze swojego portfela odpowiednią kwotę, którą jej podałam. Christopher cicho westchnął, cały poirytowany.
Kiedy zapłaciłam za swoją czerwoną suknię, kobieta podała mi ją. Podziękowałam jej i opuściłam lokal. Crawford szedł krok w krok za mną. Ignorowałam go. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i skierowałam się w stronę swojego samochodu. Jego krzyki nie interesowały mnie. W aktualnej chwili chciałam znaleźć się jak najdalej od niego. Co ja pierniczę? Jak najdalej od całego roju mężczyzn! Nie potrzebuję ich. Stanowczo znienawidziłam cholerną populację męską.
Podeszłam do bagażnika, który następnie otworzyłam. Włożyłam do środka swoją kreacje na jutrzejszy wieczór i zamknęłam go. Wsiadłam do auta. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, który minutę wcześniej włożyłam. Ruszyłam zostawiając tego dupka z Crawford Records przed sklepem. Niech wie, że mnie wkurzył. Nigdy mu nie wybaczę.
***
LEON POV'S
- I jak? - Zapytałem biorąc oddech. Seks z Cassandrą jest seksem z boginią prosto z Greckiej wyspy, Lesbos.
- Wspaniale. - Mruknęła zadowolona.
- Mówiłem, że będziesz zadowolona.
- Zostań moim chłopakiem. - Szepnęła podniecona i się wtuliła w mój tors bez pozwolenia.
- Pięć powodów dla których mam nim zostać.
- Jesteś moim szefem, bogiem w łóżku, przystojniakiem, twórcą cudownych samsungów i cię kocham.
- Nie przekonałaś mnie. - Zaśmiałem się w duszy.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie zasmucona.
- Może kiedyś.
- Jesteś gotowy na jutrzejszą galę?
- Można tak powiedzieć.
- Boże Verdas, jesteś marzeniem każdej kobiety.
- Też tak sądzę. - Uśmiechnąłem się zadziornie.
- Jesteś bogiem.
- Swoim bogiem.
Podniosła głowę i przybliżyła się do mnie. Znałem jej zamiar. Często to robi.
- Proszę. Moim chłopakiem. - Jęknęła.
- Zobaczymy, królewno. - Striptizu, dodałem w głowie.
Niezadowolona wywróciła oczami i odwróciła się na drugi bok. Kobiety. Ciężkie stworzenia. Zwłaszcza prostytutki.
Westchnąłem głośno. Nie mam zamiaru być jej facetem z hajsem. Mam niby co? Kupować jej sukienki? Nie. Ubrania będę kupował tylko i wyłącznie mojej ukochanej, Castillo. Zaraz, zaraz... Ukochanej? Nie jesteśmy parą. Póki co... To wszystko musi się zmienić jutro. Mam już plan. I, będę się go trzymać. Muszę wydrukować tylko jeszcze umowę i oczekiwać z niecierpliwością na jutrzejszy wieczór. Będzie zabawa. Będzie się działo. A, Leon będzie zadowolony!
- A mogę iść jutro z tobą na tą... Całą gale? - Uslyszalem nagle jej głos.
Co, kurwa? Ja i Ona, gdy mam plan uwodzenia Castillo? Nie ma mowy.
- Kotek, pomyśl. Będziemy mogli zaszaleć.
- Nie, to nie jest dobry pomysł.
- Co? - Spytała zdziwiona. - Dlaczego?
- Zbyt dużo znanych osobistości tam będzie, jeszcze ktoś mi cię zgarnie. - Skłamałem.
- Ale ja nie bede od ciebie nigdzie odchodzić. Jeszcze ktoś mi cię porwie, misiu.
Kurwa.
- Proszę.
- Muszę się zastanowić.
Zamilkła.
- NNo nie wiem.
- Dobra, nie to nie. - Burknęła i przykryła się kołdrą.
- Kochanie, nie obrażaj się!
- A spadaj. Znajdę sobie innego.
- A szukaj.
Prychnęła niezadowolona.
- Ciekawe gdzie znajdziesz faceta, który zapłaci Ci prawie dwadzieścia tysięcy za jedną noc.
Nie odpowiedziała.
- Właśnie.
- Pieprz się. Kogoś sobie znajdę.
- Już biegnij dawać dupy innemu. Jazda.
Odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie. Jej oczy roiły się od łez. Tak nie postępuje się z kobietami. Nawet jeśli są dziwkami. No i co ja mam teraz zrobić? Myślę ptakiem, nie mózgiem.
Cicho westchnąłem.
- Przepraszam.
Nie odpowiedziała.
- Wybacz mi.
Pokręciła przecząco głową. Boże, co za uparta kobieta.
- Kurwa, Stone. Zostajesz, albo wyjazd.
Lepiej sobie idź, muszę zdobyć Castillo. Mam nadzieję, że wybierze to drugie.
- Chce iść z tobą na gale.
***
Video konferencja z Japończykami na sam koniec dnia, nie była najlepszym pomysłem. Od godziny piątej, do dziewiątej siedziałem jak słup soli i kłóciłem się ze skośnookimi. Jedyne o czym marzyłem, to jak najszybszy powrót do domu. Ci ludzie na prawdę potrafią wymordować mnie. Tego nienawidzę w swojej pracy. Nigdy więcej żadnych umów z Japończykami! Debile, a nie ludzie.
Podczas jazdy moim ukochanym Audi R8 do domu myślałem o Violettcie. Moje ukochana żona od ośmiu miesięcy jest w stanie błogosławionym. Niedługo na świecie powitamy naszą pierwszą córeczkę. Dużo rozmawialiśmy na temat imienia. Ostatecznie wybraliśmy Chloe. Wielokrotnie się kłóciliśmy i nie mogliśmy dojść do porozumienia. Na samym koncu stanęło na Chloe. Jest to imię, które podsunął nam mój teść. Początkowo nie byłem za, jednak z czasem się do niego przekonałem. Violetta mi w tym pomogła.
Uśmiechnąłem się delikatnie na myśl o mojej ukochanej. Chciałbym ją teraz przytulić, pocałować. Jeszcze parę metrów, muszę wytrzymać.
Usłyszałem dźwięk piosenki The Rolling Stones, która sygnalizowała połączenie. Nacisnąłem na zieloną słuchawkę i odebrałem.
- Słucham.
- León. - Usłyszałem głos swojej teściowej, był trochę zdenerwowany. - Jesteś już wolny, prawda?
- Tak, właśnie jadę do domu. Coś się stało?
- Nnie... To znaczy tak. - Szybko się poprawiła. - Violetta mnie prosiła, abym nie dzwoniła do ciebie, ale uznałam, że musisz wiedzieć.
- Angie, o co chodzi?
- Vvioli... - Głośno westchnęła. - Odeszły wody. Aktualnie bada ją lekarz.
- C-co? - Krzyknąłem. - Termin jest za cztery tygodnie!
- Dziecko nie chce wyjść, będzie miała cesarkę. - Usłyszałem w tle zdenerwowany głos Germana.
- Nie, no jaja sobie ze mnie robicie. Prawda?
- Chciałabym León, ale to wszystko dzieje się na prawdę. Pojawiły się komplikacje i trzeba będzie ją operować. - Zaczął jej się łamać głos. - Boże, Viola. Oby wszystko było dobrze.
- Cholera. - Jęknąłem - Już jadę. - Oznajmiłem.
- León, jedź ostrożnie.
- Nie teraz.
Rozłączyłem się. Głośno westchnąłem.
- No to, rodzimy.
Skręciłem w prawo i zacząłem jechać w stronę szpitalu. Cholera, jest miesiąc przed czasem! Co jest powodem? Stres? Problemy zdrowotne dziecka? Co jej się stało?! Moja mała dziewczynka. Zignorowałem sygnalizację świetlną i przejechałem na żółtym świetle. Może dostanę mandat, ale tym teraz się nie przejmuję. Moja żona jest najważniejsza.
Skręciłem w lewo na najbliższym zakręcie. Jestem już coraz bliżej ukochanej. Wyjechałem na parking i zaparkowałem jak najbliżej wejścia. Zgasiłem silnik. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki, pognałem ku wejściu do szpitala. Wbiegłem jak oszalały do środka.
Recepcjonistka widząc mnie w biegu stanęła zszokowana.
- Ginekologia po prawej. - Mruknęła. Ah, tak. Jestem znany wszyscy wiedzą, że moja żona właśnie rodzi!
Przytaknąłem delikatnie i pobiegłem w tamtą stronę. Prawie wpadłem na swoją mamę.
- Synku, spokojnie. - Powiedziała.
- Jak mam być spokojnie? Jest miesiąc przed terminem. - Złapałem się za głowę.
- Wszystko będzie dobrze. My też się martwimy.
- Mogę stracić żonę, i córkę.
- Dajcie szybko lekarza na salę operacyjną! - Usłyszeliśmy nagle krzyk pielęgniarki, która biegła przez korytarz.
- Mówiłem. - Mruknął German.
- Lekarza do pomocy! - Krzyknęła inna. - Zagrożenie życia.
- Ja pierdolę. - Odrzuciłem głowę do tyłu.
Załamany usiadłem na ławce i schowałem twarz w dłoniach. Prawie je straciłem. Obie. Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu.
- León. - Usłyszałem głos swojego teścia.
Spojrzałem na niego.
- Violettę właśnie wiozą na salę operacyjną, to była inna kobieta. - Wyjaśnił mi.
Stanąłem na równe nogi.
- Dali jej już znieczulenie, jest gotowa do cesarki.
- Mogę być przy tym?
Wzruszył ramionami. Westchnąłem. Nagle dostrzegłem lekarza, który szedł szybkim krokiem. Tuż za nim jechała na łóżku moja ukochana. Dookoła niej stały cztery położne. Szybkim krokiem podszedłem do lekarza. I, wyjaśniłem kim jestem. Mężczyzna opisał krótko przyczyny wczesnego porodu. Przytakiwałem mu.
- Czy mógłbym być przy żonie?
- Jeżeli tak bardzo zależy panu na tym to proszę bardzo.
- Bardzo dziękuję.
Uśmiechnął się i wszedł do sali operacyjnej. Rozejrzałem się za moją żoną. Zobaczyłem ją. Leżała w łóżku. Podszedłem do niej i złapałem ją za rękę. Spojrzałem na nią z bólem.
- León. - Szepnęła cicho.
- Jestem przy Tobie.
- Prosiłam, żeby do ciebie nie dzwoniła. Nie chciałam cię odciągać od pracy.
- Dla Ciebie rzuciłbym wszystko.
Pokręciła przecząco głową.
- Wszystko będzie dobrze.
Pomimo tego, że nie odpowiedziała, widziałem w jej oczach strach. To moja wina. To ja ją zapłodniłem. Teraz przeze mnie będzie cierpieć. Rozetną ją. Nie, nie mogę tak myśleć. Myśl pozytywnie.
Pocałowałem wierzch jej dłoni i wyszeptałem parę miłych słów. Nie poprawiło jej to humoru. Cholera. Spojrzała na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
- Boję się. - Szepnęła. - To stanowczo za wcześnie.
- Wiem, kochanie. Uwierz mi będzie wszystko dobrze.
Przeniosła wzrok na sufit. Boi się. Podszedł nagle do nas anestezjolog, który wytłumaczył dalszy przebieg operacji. Trzeba przygotować się na narkozę. Błagam, tylko niech nic jej się nie stanie.
- Jestem silną kobietą. - Próbowała mnie jakoś pocieszyć. - Dam radę.
- A Chloe? - Szepnąłem.
- Ona też.
- Po mamie.
Na wysokości jej brzucha został rozstawiony specjalny parawan. Zamknąłem oczy nie mogę na to patrzeć. Boję się krwi.
- Teraz zostanie pani uśpiona. - Poinformował nas anestezjolog. - Cała operacja potrwa do godziny.
Jezus Maria, dodałem w myślach.
- Jak się pani obudzi, dziecko będzie już na świecie.
- D-dobrze. - Usłyszałem jej głos.
Podali jej narkozę. W przeciągu paru następnych minut już spała. Wygląda tak bezbronnie.
- No to zaczynamy. - Powiedział doktor.
Wziąłem głęboki oddech. Nie zamierzałem zaglądać za parawan. Przez cały czas wzrok miałem skupiony na swojej żonie. Spała. Dopiero teraz dostrzegałem jaka jest piękna. Boże, moja ukochana Violetta. Musi z tego wyjść.
Przez cały czas trzymałem ją za rękę. Ścisnęła ją.
Usłyszałem nagle płacz. To był płacz dziecka.
- Chloe. - Szepnąłem.
Zaraz zobaczę swoją malutką perełkę. Po tylu miesiącach.
- Jeszcze chwilka. - Usłyszałem nagle głos lekarza zza parawana.
Pokiwałem głową sam do siebie. Niech to wszystko się jak najszybciej skończy. Chcę ją w końcu zobaczyć! Chce mieć pewność, że wszystko z nimi jest w porządku. Chloe i Violetta razem ze mną do końca życia.
- I oto jest.
- Moja księżniczka.
- Dziewczynka jest zdrowa.
- Naprawdę?
- Pomimo tego, że urodziła się o cztery tygodnie wcześniej, nie ma żadnych urazów. Jest zdrową dziewczynką, gratuluję.
Kamień z serca mi spadł. Ponownie usłyszałem cichy płacz Chloe. Dostrzegłem przez parawan, jak lekarz podaje ją położnej, która następnie zanosi moją małą córeczkę do innego pomieszczenia.
Violetta. Co z Violettą? Spojrzałem na lekarza w celu wydobycia jakichkolwiek informacji, jednak nic z tego. Pokerowa twarz, przychodzi mi na myśl.
- Panie Verdas, proszę wyjść z sali. - Usłyszałem nagle.
- C-co? Dlaczego?
- Proszę wyjść. - Powtórzył surowym głosem. - Zawołamy pana, kiedy będzie już po wszystkim.
Westchnął poirytowany. Uśmiechnąłem się w kierunku Violetty. Wyszedłem. Od razu podbiegli do mnie moi rodzice, a za nimi German i Angie. Wypytują mnie. Nie widzą, że jestem szczęśliwy? Zadają mi mnóstwo pytań na których sam jeszcze nie znam odpowiedzi. Nie wiem co im odpowiedzieć. Wiem tylko tyle, że jestem tatą i mam zdrową córeczkę, a co z moją ukochaną? Kompletnie nic o niej nie wiem.
Wstałem z krzesła i zacząłem nerwowo chodzić po korytarzu. Nie mogę jej stracić. Nie mogę jej stracić, powtarzałam sobie.
Następne godziny spędziłem na korytarzu, czekając na jakąkolwiek wiadomość od personelu. Do tej pory wiem jedynie, że mam córkę, a o żonie nikt nie chce udzielić mi informacji. Czy oni robią mi to specjalnie? Tak, tak czuję...
Dochodziła północ, kiedy usłyszałem przez przypadek rozmowę dwóch pielęgniarek na korytarzu.
- Jej, to był dzień. Dwie cesarki równocześnie, z czego jedna z nich nie udana. W sumie szkoda mi jej, była miłą kobietą.
Momentalnie zbladłem.
- Tak, wiem coś o tym. - Powiedziała druga. - Biedny jej mąż. Nie chciałabym być na jego miejscu.
V-v-violetta nie żyje...
- Został sam z tym synkiem. Biedny.
Syn?! Ja mam córkę! Chyba...
- Nie możemy nic z tym zrobić, Kate. Dobra. - Spojrzała szybko na zegarek. - Muszę już iść. Trzymaj się, do jutra.
Kurwa... Mam córkę czy nie?!
Nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Wstałem z krzesła i zatrzymałem na korytarzu pielęgniarkę, która mnie właśnie mijała.
- Mam pytanie.
Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Co z Violettą Verdas?
- Viole.. Viole.. Ach, tak. - Uśmiechnęła się delikatnie po chwili. - Pan jest Leon Verdas? - Przytaknąłem od razu. - Z pańską żoną wszystko jest w porządku. Wybudziła się już, tylko jest bardzo osłabiona. Przepraszam, że nikt po pana nie przyszedł, mieliśmy duże zamieszanie na oddziale. - Wskazała na windę. - Pańska żona leży na drugim piętrze, trzecie drzwi po lewej stronie.
Żyje. Tyle wygrać.
- Bardzo dziękuję.
Podszedłem do naszych rodziców i poinformowałem ich. Całą piątką postanowiliśmy iść w odwiedziny do Chloe i Violetty.
Wyjechaliśmy windą na drugie piętro, a następnie skierowaliśmy się w lewą stronę. Tuż przed wejściem do pokoju zdecydowaliśmy, że ja jako pierwszy zobaczę się ze swoją żoną.
Wziąłem głęboki oddech. Czas poznać nowego członka rodziny. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Violetta siedziała. Zamknąłem drzwi i podszedłem do niej. Usiadłem na krześle. Spojrzałem na nią. Jest cała blada. Rozumiem to. Stres, narkoza. Gdybym był na jej miejscu, wyglądałbym bardzo podobnie, albo nawet i jeszcze gorzej.
Niepewnie ująłem jej rękę. Spojrzała na mnie.
- Cześć księżniczko. - Wyszeptałem.
- Hej. - Powiedziała cichym i słabym głosem.
- Jak się czujesz?
- Bywało gorzej.
- Chciałbym Cię przytulić. - Szepnąłem. - Wiem, że jesteś obolała... dlatego tego nie zrobię.
Przytaknęła delikatnie.
- Jesteś silną kobietą.
- Nie jestem. - Powiedziała z zamkniętymi oczami.
- Kochanie, jesteś. Udowodniłaś to.
- Najważniejsze, że z Chloe jest wszystko w porządku.
Pokiwałem głową.
- Gdzie ona jest?
Wskazała prawą ręką na kojec.
- Mogę?
- Nie pytaj się mnie kochanie o zgodę. To twoja córeczka.
- Boję się. Jest taka mała.
- Weź ją, proszę. - Szepnęła.
Wstałem z krzesła i podszedłem do kojca. W moich oczach pojawiły się łzy. Moja malutka Chloe Verdas. Mój cud.
//**//
Witamy was w kolejny weekend z nowym rozdziałem tym razem 9.
A w nim co? Violetta i Leon szykują się na dość długo wyczekiwaną galę.. Jak potoczy się ten wieczór? Kto wygra rywalizację, a kto będzie smucić się? Nie powiemy, sami się dowiecie ;*
Egh, jutro poniedziałek.. Kto chce już wakacje?
Rozdział 10 -> min. 40 komentarzy
xAdusiax i Nath