niedziela, 6 września 2015
25. Britney
Jestem tak zmęczona. Ostatnie wydarzenia dają mi w kość. Po Wigilii postanowiłam nie próżnować i napisać maila do Leona ze swoją decyzją na temat przeprowadzki. Cały wczorajszy dzień spędziłam na pakowaniu swoich najpotrzebniejszych rzeczy. Mam nadzieję, że nie będę żałować swojej decyzji odnośnie wspólnego mieszkania z nim. Zawsze w razie czego mam swój dom, do którego mogę w każdej chwili wrócić, jednak nie chciałabym tego. Wszystko co robię z nim jest dla Chloe. Dla naszej małej kruszynki, która lada dzień zawita na świecie.
Ten czas tak szybko leci. Został niecały miesiąc. Najważniejsze jest to, że jest z nią wszystko w porządku. Jest zdrowa, tak przynajmniej mówi lekarz. Ostatnio częściej mnie kopie. Średnio cztery razy dziennie. Tym sposobem wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Tak samo jest z Leonem. Cieszy się.
Odkąd zamieszkaliśmy razem, zmienił się. Jest bardzo opiekuńczy. Troszczy się o mnie i dziecko jak tylko może.
niedziela, 30 sierpnia 2015
24. Wybacz mi
Fioletowa przestrzeń białe dodatki. To mój dawny świat w tej rezydenci. Odkąd wyprowadziłam się w tego domu obiecałam sobie, że nigdy tutaj nie wrócę. A tymczasem co? Zrobiłam to. Wróciłam po tyłu latach. Z malutkim dodatkiem. Córeczką w łonie.
To już siódmy miesiąc. Na szczęście wszystko jest w porządku z moją malutką perełką. Od pewnego czasu zaczęła kopać. Kiedy po raz pierwszy to zrobiła, przestraszyłam się. Z czasem przywykłam do tego. Można powiedzieć, że jest to coś cudownego. Takie dziwne uczucie, jednak świadczy o tym, że wszystko z moją kruszynką jest w porządku.
- Viola. - Zejdź na dół.
Nie, proszę. Nie chcę schodzić na dół. Potrzebuje samotności. Muszę przemyśleć wiele spraw. Związanych z Apple Inc. i nie tylko. Moją córeczką.
Opuściłam pokój. Podczas schodzenia po schodach na dół nie odrywałam wzroku od swojego IPhone'a. Czytałam różne artykuły o swojej firmie. Od negatywów, które wezmę pod uwagę. Po pozytywne w których jest wiele pochwał. ,,To był najlepszy rok dla Apple Inc.!" , ,,Czym nas zaskoczy Violetta Castillo w przyszłym roku?" i wiele innych podobnych tytułów. Dzięki których czułam się doceniona w tym co robię.
piątek, 14 sierpnia 2015
23.Monstrum
Pozostały dwa dni do ślubu mojej przyjaciółki, a ja wciąż nie mam sukienki. Tak. Inteligentna Violetta Castillo zawsze pozostawia wszystko na ostatnią chwilę. W dodatku mój brzuch ciągle rośnie.
Nie jestem zbytnio zadowolona z tego powodu.
Chociaż myśl o dziecku mnie pociesza. Będę miała swoją malutką perełkę. Albo księcia. Tak czy siak nikt mi nie zabierze tego dziecka. Jest moje i tylko moje. Nazwisko Castillo będzie o tym świadczyć.
Przemierzałam ulicami Los Angeles, w stronę swojego ulubionego sklepu z sukniami wieczorowymi. Ciekawe czy w jakąś się zmieszczę. Mam nadzieję, że tak. Nie przeżyłabym innego zdania. Może być luźna, ważne, aby nie podkreślała za bardzo mojego ciężarnego brzucha.
W dalszym ciągu nie powiedziałam rodzicom. Mam zamiar to w końcu zrobić w najbliższym czasie.
Muszą wiedzieć. Nie wyobrażam sobie tego, jeżeli dowiedzieli by się wszystkiego od tabloidów.
Znienawidziliby mnie. Przede wszystkim mój tata. Który i tak mnie nie kocha.
Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne przed wejściem do lokalu. Czas zakupów. Od razu podeszła do mnie ekspedientka, którą kojarzę. Leigh. Przywitała mnie swoim promiennym uśmiechem.
sobota, 1 sierpnia 2015
22. Dziewięć miesięcy
Spojrzałam na zegarek w swoim telefonie. Dochodziła godzina dwunasta. W ciągu najbliższych minut ma zjawić się dziennikarz, który przeprowadzi ze mną wywiad. Szczerze? Sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Zazwyczaj odmawiałam od razu a tym czasem co? Zgodziłam się.
Jestem nie do zniesienia od kiedy jestem w ciąży.Te hormony to wszystko mnie dobija.Chcę już być po porodzie. Chcę mieć moją perełkę na rączkach. To moje jedyne marzenie.
Chloe. Piękne imię dla dziewczynki, a jeśli to chłopiec? O cholera. Nie przewidziałam tej opcji. Leonardo? Nie. Za bardzo będzie przypominać mi o Leonie. Simon. Lepiej. Idealne dla chłopca. Simon albo Chloe Castillo. Moje małe perełki. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pani Castillo.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w stronę drzwi.
- Pan Bellamy już jest.
- Ach tak. - Poprawiłam szybko swoje włosy. - Niech wejdzie.
- Oczywiście, Proszę Pani.
Jestem nie do zniesienia od kiedy jestem w ciąży.Te hormony to wszystko mnie dobija.Chcę już być po porodzie. Chcę mieć moją perełkę na rączkach. To moje jedyne marzenie.
Chloe. Piękne imię dla dziewczynki, a jeśli to chłopiec? O cholera. Nie przewidziałam tej opcji. Leonardo? Nie. Za bardzo będzie przypominać mi o Leonie. Simon. Lepiej. Idealne dla chłopca. Simon albo Chloe Castillo. Moje małe perełki. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pani Castillo.
Podniosłam wzrok i spojrzałam w stronę drzwi.
- Pan Bellamy już jest.
- Ach tak. - Poprawiłam szybko swoje włosy. - Niech wejdzie.
- Oczywiście, Proszę Pani.
poniedziałek, 20 lipca 2015
21. Chloe
-Ma.
Spojrzałam na swojego męża z uśmiechem. Nasza mała dziewczynka. Powiedziała pierwsze słowo. Właściwie sylabę. Tak czy siak zrobiła postęp Jesteśmy z niej dumni.
- Nasza kochana, malutka dziewczynka.
- Kocham ją.
- To dobrze. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Ciebie też. - Mruknął. - Jest taka słodka.
- Ja ciebie też kocham, kochanie. Chloe jest tak samo słodka, jak ty.
- Ja. - Uśmiechnął się w moim kierunku.
- Tak, ty.
- Ma.
Ponownie to zrobiła. Nasza malutka kopia.
poniedziałek, 13 lipca 2015
20. Perełko
Minął tydzień. Cholernie długi tydzień od naszego rozstania. Do tego wszystkiego doszły jeszcze poranne mdłości. Jest jak w bajce, ale tej bez happy end'u. Nie mam swojego księcia na białym koniu. Jestem brzemienną księżniczką. Ze złamanym sercem. Która już nigdy nie znajdzie miłości.
Jestem sama... Z tym czymś.
Nie chcę go, a może jej. Nie wiem. Wolę być sama, niż z tym czymś.
Spojrzałam na swój brzuch. Jest już troszkę większy. Nabiera kształtów. Specjalnie zmieniłam swój styl ubierania. Póki co nie mam zamiaru dzielić się ze wszystkimi wiadomością o ciąży.
Nawet moi rodzice nie wiedzą, że za kilka miesięcy zostaną dziadkami. Powiem im. W odpowiednim czasie. Gdy będę gotowa. Cicho westchnęłam i upiłam kolejny łyk wody.
- Lepiej?
wtorek, 7 lipca 2015
19. Pieprzony dupek
Ja. Jestem. W. Pieprzonej. Ciąży. Jestem. W. Stanie. Błogosławionym. Jak to mogło się stać?! Jak, kiedy, gdzie? Jak ja mogłam do tego dopuścić?! Leon mnie zabije. Zostawi mnie. Porzuci. Samą z tym cholerstwem. Ja nie mogę. Nie dam rady. Jestem za młoda. Niedoświadczona. To stanowczo za wcześnie!
- Słucham? - Pokręciłam przecząco głową. Rozpłakałam się. - Proszę Pani, wszystko będzie dobrze.
- Kwestionuje Pani moje kompetencje.
- Tak, to z pewnością jest płód.
niedziela, 28 czerwca 2015
18. Zguba
- Jeżeli możesz, to skocz po butelkę wody niegazowanej dla mnie. - Powiedziałam zmęczona w stronę mojego sekretarza, Nicholasa.
- Oczywiście, proszę Pani.
Przytaknął i opuścił konferencyjną.
O Boże, już trzecia godzinę meczę sie z tymi debilami. Jestem wykończona. Do tego wszystkiego dochodzą hormony przed miesiączką. Zwariuje.
Chciałabym być teraz z Leonem, ponownie w Paryżu. Tak świetnie się tam bawiliśmy. Niestety wszystko dobre, co się dobrze kończy. Jestem teraz w Los Angeles, w swojej firmie i rozmawiam ze współpracownikami. Którzy wprowadzają mnie w stan wnerwienia. Na sam ich widok dostaję szału. Nie wiem co ze mną jest.
środa, 24 czerwca 2015
17. Moja
Kolejną kartkę z podpisem w prawym rogu odłożyłam na kupę kartek po mojej lewej. Byłam już wykończona. Obiecałam sobie, że odpocznę w Paryżu, a tymczasem co? Wolne chwile spędzam na podpisywaniu dokumentów. Z tego względu nienawidzę swojej pracy. Wszystko jest super, tylko nie to. Mój ukochany przyleciał za mną, a ja zamiast spędzać czas z nim pieprzę się z papierami już trzecią godzinę! Wspaniale. Wprost cudownie. Mogłabym wymieniać o wiele więcej. Jednakże muszę się skupić na pracy. Nie mam an to jak największej ochoty.
- Viola!
Podniosłam głowę i cicho westchnęłam. Obudził się. Co ja mam zrobić?
- Jestem w gabinecie. - Odkrzyknęłam.
- Idę.
No i nici z pracy. Że też musiał już wstać. No trudno, może zrozumie to, że muszę popracować.
wtorek, 16 czerwca 2015
16. Paryż
Tuż po obudzeniu się następnego dnia, od razu wstałam z łóżka. Narzuciłam na siebie koszulkę Leona i opuściłam sypialnie. Nie miałam zamiaru czekać, aż ten dupek się obudzi. Po ostatniej nocy jestem na niego mega wkurzona. Przegiął, totalnie przegiął.
Te kajdanki... Dlaczego? Za co? Sama chciałabym się dowiedzieć. Nadgarstki bolą mnie cholernie.
Weszłam do łazienki. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje lustrzane odbicie. Nagle przykuło coś moją uwagę. Fioletowe koła na moich rękach. O cholera. Siniaki....
Co on mi zrobił? Pieprzony Verdas! Zabiję go! Nie dożyje wiosny!
Wściekła zacisnęłam dłonie w pięści.
Jak ja się pokaże w pracy? Moi pracownicy zauważą to, te okropne ślady. I, zapewne powiadomią odpowiednie organy. Nie, nie i jeszcze raz nie. Musze je jakoś ukryć. Pytanie tylko jak? Bransoletki, zegarki? Co ja pierdzielę, nie nosze zegarków! Zostają mi tylko bransoletki.
- Cholera.
Wyszłam z łazienki i zeszłam na dół po schodach. Udałam się do kuchni. Napełniłam szklankę wodą mineralną. Cicho westchnęłam. Wzięłam ją do reki i upiłam kilka łyków. W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł szatyn.
Kurwa! Odwróciłam wzrok w drugą stronę.
- Dzień dobry. - Ziewnął.
- Dzień dobry. - Odpowiedziałam ciszej.
- Jak się spało?
Jak się spało? Dzięki za twoją troskę.
- Normalnie.
- Coś Ty taka, dziwna?
- Jestem normalna.
- Nie.
Skrzyżowałam szybko ręce na piersiach, dzięki czemu ukryłam ślady.
- Dlaczego uciekłaś z łózka?
No pięknie, teraz zacznie zadawać mi jakieś bezsensowne pytania.
- Musiałam się załatwić. - Skłamałam.
- Dlatego jesteś w kuchni.
- Wcześniej byłam w łazience.
- Powinnaś wrócić do łóżka. Mam wobec Ciebie plany na najbliższe kilka godzin.
No nie! Tylko nie to! Nie wystarcza mu już wczorajsza zabawa!
- Przepraszam, ale nie mogę. Mam prace.
- W sobotę?
Przytaknęłam.
- Nie puszczę Cię.
- Masz problem. W poniedziałek wylatuję, musze załatwić jeszcze pare rzeczy. Nie mam czasu na pieprzenie się.
- Lecę z Tobą.
- Nie będę miała dla ciebie czasu.
- Chodzę wszędzie za Tobą,
Nie!
- Nie przyjmuję odmowy.
- Chcę od ciebie odpocząć. - Szepnęłam nagle.
- Słucham?
- Coś Ty kurwa powiedziała?!
Pięknie. Będzie lanie. I to porządne. Boję się.
- Taka jest prawda. - Szepnęłam i zrobiłam krok do tyłu.
- Co ja Ci zrobiłem?
Wszystko. Co mam powiedzieć? Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie nic nie mówienie.
- Odpowiedz.
Cisza.
- Mów.
Wyszłam z kuchni, pozostawiając go bez odpowiedzi.
- Kurwa, Castillo!
Co mam zrobić? Pokazać mu siniaki? To i tak nic nie da.
- Violetta...
No nie.
- Powiedz co się dzieje, do cholery.
- Nic się nie dzieje. Zostaw mnie.
- Widzę, że coś jest nie tak.
- Po prostu zostaw mnie. Mam mnóstwo pracy i spraw do załatwienia.
- Viola.
Nie odpowiedziałam.
- Proszę.
- Zostaw mnie.
- Powiedz co się dzieje.
Zatrzymałam się. Obróciłam się w jego stronę.
- Chcę od ciebie odpocząć. To wszystko.
- Dlaczego?
- Bo jestem zmęczona.
- Czym?
- Tobą. - Szepnęłam.
- Mną?
Przytaknęłam lekko. Mam mu powiedzieć, że mam dość uprawiania seksu? Wspomnieć o kajdankach? O tym bólu, jaki zadał mi wczoraj? Tyle pytań, a brak jakiekolwiek posunięcia w tej sprawie.
- Zróbmy sobie przerwę.
- Kochanie. - Przerwałam mu.
- Nie, nie kochanie. Wczoraj podczas kolacji poznałam zupełnie innego Leona Verdasa. Takiego, jakiego chciałabym znać przez wiele lat. Nie wiem co się z tobą dzieje, jesteś inny w domu, w łóżku, w pracy, przy rodzicach... - Machnęłam ręką, zapominając o swoich fioletowych śladach. - Kim ty jesteś? Jaki jest prawdziwy Leon Verdas? Odpowiesz mi?
- Skąd Ty masz te ślady? - Ominął moje pytania.
- Nie twoja sprawa. - Szepnęłam i szybko skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Moja wina, prawda?
Cholera, domyślił się.
- Kajdanki. - Szepnął.
Pięknie. Już wie. Wzrok skupiłam na podłodze. Nie chciałam, aby to tak wszystko wyszło.
Spojrzałam na niego.
- Jaki jest prawdziwy Leon Verdas? - Spytałam szeptem.
- A jaki byłem przy rodzicach?
- Normalny, miły, romantyczny... Taki jaki powinien być prawdziwy mężczyzna.
- I tak jestem. - Przeczesał włosy ręką.
Jakoś tego po tobie nie widać.
- Czasem może i tak nie jestem.
Czasem? Chyba zawsze.
- Według mnie powinniśmy sobie zrobić przerwę. - Powiedziałam z bólem. To trudne, ale taka jest prawda.
- Nie, nie możemy.
- Możemy. Wszystko możemy, wystarczy tylko chcieć.
- Gdy ja tego nie chcę.
- Nie rozumiesz, że mam delegację i wylatuje w poniedziałek? Nie będę miała czasu na ciebie.
- Będziesz mieć.
Pokręciłam przecząco głową. Czy on nie potrafi tego pojąć? Miałam go za mądrego człowieka.
- Muszę od ciebie odejść. - Powiedziałam cicho.
- Nie, nie pozwolę Ci na to.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam ochoty dłużej tego słuchać. Wyszłam po schodach do góry.
- Przemyśl to!
Już przemyślałam.
Paryż. Miasto miłości. A, brak mi drugiej połówki. Szczerze? Nie sądziłam, że to wszystko tak się potoczy. Jeszcze w Los Angeles byłam uprawniona, że dobrze robię, tym czasem jest zupełnie inaczej... Tęsknię za nim, myślę praktycznie w każdej wolnej chwili.
Brakuje mi go. Brakuje m jego cholernych ciepłych ramion, które mnie zawsze otulały. Po prostu mi go brakuje. Jestem już tutaj drugi dzień bez niego. Bez jego pocałunków na dobranoc.
To takie trudne. Nie rozumiem tego fenomenu. Czyżbym naprawdę go kochała?
Mężczyznę, który sprowadził na moje życie falę kłopotów? Co z tego, że codziennie piszemy maile? To nie pomaga. Nie widzę go.
Upiłam łyk wody mineralnej i spojrzałam na swoją najlepszą przyjaciółkę. Tak, Ludmiła jest tutaj ze mną z powodu Fashion Week'u. Mimo, że fizycznie jest ze mną. Jej dusza jest daleka ode mnie. '
Praktycznie przez cały czas do kogoś pisze. Ja rozumiem, że rozstanie z Federico jest dla niej bolesne, no ale bez przesady!
Czy ja w jej towarzystwie odpisuję na sms'y? Nie!
- Lu, odłóż ten telefon. - Poprosiłam ją.
- Nie-e.
- Ja wiem, że to rozstanie z Federico jest dla ciebie bolesne, ale bez przesady. Poświęć mi choć chwile.
- Viola, ja nie pisze z Fede.
- To z kim?
- Z mamą.
- A. To wszystko wyjaśnia.
Uśmiechnęła się w moim kierunku.
- Pozdrów ją ode mnie.
Pokiwała głową.
Cicho westchnęłam i spojrzałam na szklankę. No to jestem zdana na siebie.
- O już jest! - Pisnęła.
- Co? Kto? - Spytałam zdezorientowana.
- Witam, Panie.
- Chcesz coś do picia? Bo ja raczej nie.
- Whisky, poproszę.
- Masz jeszcze dzisiaj pokaz a chcesz whisky
-Bywa.
Zaśmiałam się cicho. Ona i jej dziwactwa. Barman posłusznie podał jej Whisky.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się lekko w jej stronę. I nagle poczułam uczucie, które zawsze towarzyszy mi przy Leonie. Dałabym wszystko, aby być teraz z nim.
Pod wpływem jakiegoś dziwnego instynktu, obróciłam się. Zamarłam. Czy to prawda?
On tu jest! Spojrzałam na Ludmiłę. Jednak jej nie było. Ona o wszystkim wiedziała? Sprytna Ferro.
Dziękuję jej za to. Podszedł do mnie. Usiadł na stołku, który wcześniej zajmowała Ludmiła.
- Co ty tutaj robisz? - Spytałam z podnieceniem w głosie.
- Tęskniłem. - To słowo, którego oczekiwałam.
- Ja też. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą i upiłam łyk wody.
- Tylko tyle? - Zaśmiał się. - Myślałam, że rzucisz mi się w ramiona. Dla Ciebie przeleciałem pół świata.
- Wiesz, nie wiem, czy mogę się do ciebie przytulać.
- Dlaczego nie?
Wzruszyłam ramionami.
- W kontrakcie nic nie ma o przytulaniu.
- Możesz to robić. - Zaśmiał się w moim kierunku. - Możesz robić ze mną co chcesz.
- Trzeba było tak od razu. - Wstałam i podeszłam do niego. Wtuliłam się w ten dobrze mi znany umięśniony tors.
Verdas objął mnie swoimi umięśnionymi ramionami.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak za Tobą tęskniłem.
To bardzo miło z jego strony, że tak mówi.
- Ja za tobą też. - Odsunęłam się lekko od niego, aby spojrzeć z bliska na jego twarz.
- Nie mogłem siedzieć tak bezczynie w LA, gdy moja ukochana jest w mieście miłości beze mnie.
- Ukochana? - Szepnęłam.
Pokiwał głową.
Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym przybliżyłam do niego i złączyłam nasze wargi w pocałunku. Mój pocałunek został odwzajemniony przez niego. Ucieszyło mnie to. Nigdy wcześniej tego nie zrobił. Może naprawdę się zmienił? Dla mnie?
Po oderwaniu pogłaskała go po policzku.
Uśmiechnęłam się do niego lekko.
Jest taki cudowny.
I tylko mój.
- Dziękuję, że przeleciałeś tutaj. To wiele dla mnie znaczy.
- Przyjemność po mojej stronie.
Odsunęłam się od niego i usiadłam na swoim poprzednim miejscu.
- Może pójdziemy na kolację? - Zapytał z tym swoim słynnym uśmiechem a'la gwiazda rock'a. - Kolacja we dwoje.
- Czyli randka? - Spytałam dla pewności.
- Tak, taka jakby randka.
- Niech ci będzie. Tak bardzo za tobą tęskniłam, że jest mi to obojętne. Randka, nie randka... Liczy się twoja obecność.
- Dziękuję. - Posłał mi całusa.
Zawołał barmana i zapłacił za moją butelkę wody. żeby nie było, robię okienko cytatów przeznaczone Ten mężczyzna jest cudowny.
Zaprosił mnie na randkę, która nie jest randką. To ciekawe. Nie wiem czego oczekiwać.
- Gdzie będziesz nocować?
- Miałem nadzieję, że mnie przegarniesz.
- To bardzo dobrze. Mam cholernie duże łóżko w apartamencie, teraz będę miała się z kim dzielić.
Przystaną na chwilę, aby mnie pocałować. Oj kochanie, możesz to robić całymi dniami. Nocami też nie pogardzę!
- Gdzie masz bagaże?
- Już są w Twoim pokoju, kochanie.
Kochanie. To tak pięknie brzmi w jego wykonaniu. Tylko jest jedna rzecz, która mnie niepokoi. Nie jesteśmy parą. To i tak pewnie same marzenia.
- To dobrze. Idziemy?
- Wieża Eiffla najpierw, dobrze?
Przytaknęłam. Wsiedliśmy do auta Leona, które prowadził jego szofer - Tom. Następnie zaczęliśmy jechać.
Siedząc mu na kolanach czułam się jak prawdziwa księżniczka. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Od czasu do czasu śmialiśmy się i całowaliśmy. Kto by pomyślał, że ten człowiek jest takim romantykiem? Uwielbiam takiego Leona Verdasa. Z takim mogłabym stworzyć rodzinę.
- Jesteś niesamowity. - Powiedziałam nagle z delikatnym uśmiechem.
-Ale to Ty jesteś moją muzą. - Objął mnie jeszcze mocniej.
Zostań moim mężem! Nawet bez znajomości mojej rodziny!
- Na pewno nie masz dużo pracy? Bede miała sobie za złe, że siedzisz tutaj ze mną zamiast w LA.
- Moją jedyną pracą, jesteś Ty.
Zaśmiałam się cicho. Co on chciał mi przez to powiedzieć? Samochód zatrzymał się. Wysiedliśmy pod wejściem na wieżę Eiffla. Spojrzałam na Leona, który stanął obok mnie.
- Cała dla nas. - Szepnął mi na ucho.
Spojrzałam na niego. Serio? Zrobił to dla mnie?
- Dziękuję.
- Wszystko dla Ciebie.
- Jesteś wspaniały.
- Tylko i wyłącznie dla mojej kobiety.
On mnie kocha! Nie wierze! Nie powiedział tego, ale ja to czuję. To spełnienie moich marzeń.
Weszliśmy do windy. Jechaliśmy w ciszy do góry. Jedną ręką cały czas mnie obejmował.
Przytulał do siebie i mówił od czasu do czasu komplementy. Miła strona Leona Verdasa. Moja ulubiona. Dziękuję za nią.
Winda zatrzymała się. Spojrzałam na niego. Wskazał ręką, abym wyszła pierwsza. Przytaknęłam. Opuściłam windę. Oniemiałam. Czy ja śnię?
- Niespodzianka.
- Nigdy nikt nie zrobił czegoś takiego dla mnie.
- Jestem pierwszym i ostatnim.
Poczułam napływające łzy. To czysta bajka.
Te stosy czerwonych róż, które zostały porozrzucane na podłodze. To wszystko wygląda tak wspaniale. Jak gdyby miał mi się oświadczyć.
Zrobiłam parę kroków do przodu. Nie mogłam się powstrzymać. Po moich policzkach spłynęło kilka łez wzruszenia.
- Viola, nie płaczemy. - Stanął za mną. Objął mnie w pasie.
- Nie, ja nie płaczę. - Szybko je starłam ręką.
Podeszłam do barierki. Ah, Paryż nocą. Jeszcze piękniejszy niż za dnia. Letni wiatr rozwiewał moje włosy. Czułam się jak w raju.
W dodatku Leon objął mnie w tali. Czuję się nieziemsko! Przymknęłam oczy.
- Od dłuższego czasu zbieram się, aby Ci to powiedzieć. Ale ja, jak to Leon Verdas w miłości. Nie umiem zebrać się na odwagę. Gdy wyleciałaś zrozumiałem, że zanim to zrobiłaś powinienem wyznać Ci co czuję. Z racji, że jesteś w Paryżu, mieście miłości. - Przypomniał. - Wsiadłem w samolot i właśnie mówię to co powinienem już kilka tygodni temu. - Wziął głęboki oddech. - Kocham Cię. - Szepnął mi do ucha. - Kocham Cię , Violetto! - Krzyknął.
On mnie kocha. Na reszcie przyznał się do tego. Ja też Cię kocham.
- Dziękuję, dziękuję za to wszystko. - Przytulilam się do niego.
- Kocham Cię.
- Wiem.
Objął mnie mocniej. Spojrzał w oczy. I, pocałował. Odwzajemniłam pocałunek. Czuję się kochana, pierwszy raz od rozstania z A. Oderwałam się od niego. Oparłam swoje czoło o jego.
- Ja ciebie też kocham. - Szepnęłam.
- Kochasz mnie. - Szepnął. - Ty naprawdę mnie kochasz.
- A ja Ciebie. - Klepnął mnie lekko w tyłek. - Czyli jesteśmy parą, tak?
- Nie ładnie tak klepać mnie w tyłek. - Pogroziłam mu palcem. - Tak, jesteśmy parą.
- Mam się kim chwalić na instagramie.
Zaśmiałam się.
- W prawdzie szliśmy na kolację, ale co Ty na powrót do hotelu?
- Jestem za.
- Bardzo chętna, aniołku.
- Zawsze chętna. Na ciebie.
- To dziś Ty rządzisz.
- Proszę bardzo. - Pocałowałam go.
- I to mi się podoba.
Uśmiechnęłam się w jego stronę i wyciągnęłam z torebki swój telefon. Zrobiłam mu zdjęcie. Zaśmiałam się na widok jego miny.
- Co Ty? - Zaśmiał się.
- Chce mieć twoje zdjęcie na telefonie. - Wyjaśniłam.
- Ja mam cały folder z Twoimi zdjęciami.
Uniosłam zdziwiona brwi do góry.
- Może kiedyś zobaczysz.
- Dzisiaj w łóżku po stosunku. - Zarządziłam.
- A to stosunek będzie?
Przytaknęłam. A na co niby liczył? Głupek, mój głupek.
- Wracamy do apartamentu? Z mojej sypialni jest idealny widok na wieże Eiffla.
Mruknęłam do niego.
- Ale stąd pójdziemy chce sobie zrobić jeszcze jedno zdjęcie. Z tobą.
- Oczywiście, kociaku.
Ponownie włączyłam aparat w swoim IPhonie.
- Apple. - Westchnął.
- Wiem, że nie trawisz mojej firmy, jednak ja nic na to nie poradzę.
- Ważne, że jesteśmy zakochani.
- Bardzo. - Zrobiłam nam zdjęcie w odpowiednim momencie i spojrzałam na nie. - Śliczne.
Co się dziwić, jesteśmy razem piękni. Pokazałam szatynowi nasze zdjęcie.
- Idealne. - Zaśmiał się.
- Boże, jaki ty jesteś cudowny.
- Tworzymy idealną parę od kilku minut.
- Idealną. - Powtórzyłam i pocałowałam go.
- I to jak.
Przed opuszczeniem wieży Eiffla, wzięłam czerwoną różę. Przyłożyłam ją do serca. Nikt jeszcze nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Jest pierwszą osobą.
- Dziękuję. - Powtórzyłam po raz kolejny, kiedy stanął obok mnie.
- To ja Tobie dziękuję.
Spojrzałam na niego. Niby za co?
- Dzięki Tobie zrozumiałem, żę jestem dupkiem.
Przytuliłam się do niego.
- Nie jesteś dupkiem.
- Byłem.
- Wracajmy już lepiej. - Postanowiłam zmienić temat.
Leon i ja od dobrych kilku godzin jesteśmy parą, ale tak już oficjalnie. Szczerze? W dalszym ciągu nie mogę w to uwierzyć, że pomimo tego wszystkiego wyznał mi miłość. Zaskoczył mnie swoim wyznaniem.
Owszem, miałam pewne przepuszczenia, że mnie kocha, jednak byłam przekonana, iż są to brednie. Leon usiadł miedzy moimi nogami. Spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem. W ręce trzyma swój krawat. Mój ulubiony.
- Zwiążę Cię, dobrze?
Przytaknęłam.
- Chcesz tego?
- Tak, proszę. - Szepnęłam z podnieceniem w głosie.
Uśmiechnął się drapieżnie. Wyciągnęłam w jego stronę swoje ręce. Złączyłam je razem. Leon spojrzał mi w oczy, po czym wzrok przeniósł na moje nadgarstki.
Obwiązał je swoim krawatem. Okej, a więc jestem pozbawiona rąk. Tak mi tego brakowało.
- Jeszcze nogi, co?
- Jak chcesz.
- Nie, lepiej nie.
Przymknęłam oczy. Poczułam jego wargi na swojej szyi. Pieścił ją pocałunkami. To mój słaby punkt. Leon doskonale o tym wiedział. Przez ten dłuższy czas zdążył się zapoznać z moim ciałem.
- Leon. - Nagle cicho jęknęłam z rozkoszy.
- Słucham, kocie.
- Jesteś cudowny.
- Wiem to.
Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy znowu poczułam jego wargi przy swojej szyi. Jeju, on tak cudownie to robi. Został wręcz stworzony do tego.
jest idealnym kochankiem.
Zaraz zaraz, przecież on nie jest moim kochankiem. Od paru godzin to mój chłopak i muszę się tego teraz trzymać. Ciężko będzie. Muszę się przyzwyczaić do tego wszystkiego. Dam radę, to tylko kwestia czasu. Spojrzałam mu w oczy. Uśmiechnął się i złączył nasze usta w pocałunku.
- Kocham Cię. - Wyjęczał w moje usta.
- Ja ciebie też kocham.
- Ja mocniej.
- Chcesz się o to kłócić?
- I to jak.
- No tak. Pan Verdas uwielbia się ze mną kłócić.
- W sądzie najbardziej.
Zaśmiałam się na to wspomnienie. Jeszcze wtedy skakaliśmy sobie do gardeł o robiliśmy wszystko, aby upokorzyć drugą osobę. Oboje chcieliśmy się udupić. A teraz? Nie pozwoliłabym na to. Kochamy się. Jesteśmy ze sobą szczęśliwi. I tak pozostanie. Zaczął całować moją klatkę piersiową.
- L-leon.
Położył rękę na moim brzuchu, która stopniowo zaczęła schodzić coraz niżej. Cholera.Niech się zdecyduje na górę albo dół. Jeszcze te moje związane ręce. Ludzie. Nie wytrzymam. Doprowadzi mnie do szaleństwa w ekspresowym tempie. Dobrze przynajmniej, że mam możliwość patrzenia na niego. Gdyby pozbawił mnie i tego, zwariowałabym. Nie wywołuj wilka z lasu. Jego ręka znalazła się nagle niebezpiecznie blisko mojej kobiecości.
O cholercia.
- Nie, proszę. - Jęknęłam cicho.
- Co nie?
- Nie torturuj mnie tak.
- Nie torturuję.
- No nie, wcale. - Jęknęłam z sarkazmem, kiedy jego ręka wślizgnęła się pod materiał moich majtek.
Mruknęłam cicho. Jego dłonie tam.. Ludzie. Męka dla kobiety.
- Tak bardzo cię kocham.
- Ja mocniej.
Znowu to samo. On nie potrafi przyznać mi racji. Będzie się tak przez cały czas ze mną wykłócać. Znienawidzę go za to. Dotknął jej. Zwariowałam.
- Boże.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Spojrzałam na niego.
- To chyba, nie powiesz mi, że mam wchodzić bez gdy właśnie zaczął Ci się okres.
- Co? No nie. - Jęknęłam.
- Krew. - Westchnął.
- Dlaczego teraz? No nie.
- Zapamiętam ten dzień na wieki.
- Czemu?
- Zawarcie związku, a zarazem pierwszy okres, który przeżywam z partnerką.
- Pierwszy okres. Przepraszam, że jesteś świadkiem tego.
- Nie marudź.
- Ale co nie marudź? Widzisz... To coś.
- Przynajmniej wiem, jak mam się następnego miesiaca zachować.
- A jeżeli wezmę pigułki? Nienawidzę prezerwatyw.
- Weź. - Oznajmił wzdychając.
Przytaknęłam. Zrobię to później. Po zabawie. Tak będzie najlepiej. Leon zdjął szybko moją dolną część bielizny. Uśmiechnęłam się do niego lekko, aby go zmotywować do dalszych działań. Szatyn szybko zdjął z siebie spodnie oraz bokserki, ktore miał pod nimi.
- Chodź do mnie. - Zaśmiał się.
- Ciekawe niby jak.
- Przybliż się.
Przybliżyłam się do niego. Było to jednak trudne przez związane ręce.
- Zapomniałem, przepraszam.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Odwiążę to.
Przytaknęłam. Było by najlepiej. Jest mi niewygodnie. Mój ukochany rozwiązał krawat. Spojrzał na nadgarstki na których dostrzegł ślady po naszej ostatniej zabawie w Los Angeles
Widziałam ból w jego oczach.
- Ja nie czuję bólu. - Próbowałam go przekonać. - Na prawdę.
- Kupię Ci zegarek. - Szepnął.
- Nie noszę tego cholerstwa.
**//**
DUM, DUM, DUM LEONETTA <3 A to co będzie później będzie jeszcze lepsze od tego rozdziału ^^
Przepraszam za zwłokę :(
Jak zwykle nie mam pomysłu na notkę, wybaczcie!
rozdział -> 50 komentarzy
Nath i xAdusiax :*
niedziela, 7 czerwca 2015
15. Wykosztowałem
Ciepła kawa, to idealny napój z rana. Dzięki temu będę mogła dzisiaj normalnie funkcjonować. Niespełna dziewięć godzin temu zostawiłam go. Jest mi źle. Bez niego nie istnieję. A co miałam niby zrobić innego? Rzucić pracę specjalnie dla niego? Nie. Nigdy tego nie zrobię. Apple Inc. jest dla mnie bardzo ważną instytucją. Gdybym miała wybierać pomiędzy mężczyzną mojego życia a firmą, bez zastanowienia wybrałabym swoje miejsce pracy. Mam do niej sentyment. Od dziecka odwiedzałam dziadka za biurkiem prezesa.
Wiedziałam, że pewnego dnia zasiądę na jego miejscu. Ten dzień nastąpił w dzień moich osiemnastych urodzin. Niestety nie wspominam ich miło. Opuścił wtedy nas na zawsze. Tak bardzo za nim tęsknię.
Odstawiłam kubek na bok. Nie mogę teraz o tym myśleć. Za niedługo mam ważne spotkanie i muszę się skupić. Chińczycy siedzą mi na głowie od dłuższego czasu. Musze zachować trzeźwy umysł. Zwłaszcza, gdy w nim siedzi Verdas. Spokojnie, Violetta. Jesteś twarda.
Cicho westchnęłam. Podeszłam do drzwi. Otworzyłam je. Czas na kolejny dzień w pracy. Nie mam największej ochoty, ale muszę.
Wyciągnęłam z torebki klucze. Zamknęłam nimi drzwi. Następnie schowałam je do torebki i ruszyłam w stronę garażu. Wcześniej wyciągnęłam klucze od auta. Nagle ktoś zagrodził mi drogę. Paparazzi? Kto to jest?
Podniosłam wzrok. No nie, tylko nie Verdas. Na cholerę mi on tu?
- Nie mam czasu. - Burknęłam i ominęłam go. Szatyn jednak złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie. Pocałował. Próbowałam się mu wyrwać, jednak nie mogłam. Był zbyt silny. Nienawidzę tej swojej bezsilności.
Kiedy w końcu oderwał swoje wargi od moich, odetchnęłam z ulgą.
- Przepraszam. - Szepnął spoglądając w moje usta. Pokręciłam przecząco głową. - Nie kontrolowałem się.
- Nie mam czasu na rozmowę z tobą.
- Masz, proszę. - Opadł na kolana.
Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami. Wstawaj. Inaczej znowu trafimy na okładki magazynów!
- Jestem dupkiem, cholernym dupkiem. Który nie może fukcjonować bez Ciebie!
- To teraz będziesz się musiał nauczyć.
- Nie proszę! - Łkał.
Co się z nim dzieje? Zakochał się? Nie, to nie może być prawda. On nie umie kochać.
- Wstań. - Rozkazałam mu.
- Nie. - Pokręcił głową ze łzami w oczach.
- Wstawaj.
Nie odezwał się, ani nie drgnął.
- Okej, nie odejdę, a teraz wstawaj.
Założył ręce na barki.
- Wstaniesz czy nie? - Warknęłam.
Zero odzewu.
- Leon. - Chwyciłam go za ramię i podciągnęłam do góry. - Uspokój się, dobrze?
- Wybacz mi.
- Dobrze, a teraz przepraszam. - Ominęłam go i skierowałam się w stronę garażu.
Szatyn w dalszym ciągu klęczał. Odwróciłam się w jego stronę i wywróciłam oczami.
- Co mam zrobić, abyś wstał?
Milczał.
Podeszłam do niego.
- Ej. - Szturchnęłam go w ramię. - Powiesz mi?
Dalej nic.
- Leon.
Kompletna cisza.
- Wstawaj. - Poprosiłam łagodniejszym głosem. - Mam spotkanie i się śpieszę.
Cholera to nic nie daje!
- Ej. - Uklękłam szybko przed nim i spojrzałam mu w oczy. - Wróć do mnie. Kontrakt jest ważny, tak? Nie odchodzę od ciebie.
Zero ruchu.
- Boże, Leon. - Westchnęłam głośno na skraju wytrzymania. Zaraz się spóźnię na spotkanie.
Nic. Kompletna pustka. Słychać tylko śpiew ptaków.
- Leon. - Chwyciłam go za podbródek i skierowałam jego wzrok na siebie. - Nie odeszłam od ciebie, tak? Pójdę dzisiaj na tą kolację, proszę cię. - Splotłam nasze dłonie razem. - Wróć do mnie.
Zamrugał kilka razy.
- Wrócisz do mnie. - Spytałam dla pewności?
Niepewnie pokiwał głową. Cholera, co z nim jest?
- Co ci się stało? Źle się czujesz?
Cisza.
- Nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje. - Westchnęłam cicho i przytuliłam go do siebie. - Ale mam nadzieję, że wróci ten prawdziwy Leon Verdas.
- Nie zostawiaj mnie nigdy więcej. - Usłyszałam jego szept.
Nigdy więcej? Co się z nim stało?
- Spokojnie. - Pogłaskałam go po głowie. On coś planuje.
- Bałem się.
- Już, nic się nie mój. - Oderwałam się od niego i spojrzałam mu w oczy. - Muszę iść. Moi ludzie już na mnie czekają.
- Nie zostawiaj mnie.
- Mam spotkanie. - Przypomniałam mu.
- Odwołaj, proszę.
- Przykro mi, nie mogę.
- Błagam.
Pokręciłam przecząco głową. Westchnął cicho.
- Spotkamy się za parę godzin. - Pogłaskałam go po raz ostatni po policzku i wstałam.
- Dobrze.
Uśmiechnęłam się w jego stronę delikatnie i ruszyłam w stronę garażu. Cholerny romantyk. Nie mam pojęcia co się z nim stało. Jest zupełnie inny, niż wczoraj. Czyżby aż tak zmienił się w ciągu tych paru godzin?
***
Jasna dupa. Leon ma zaraz tu być, a nie wiem co ubrać na tą kolację. Chodzę po swojej garderobie ubrana tylko w szlafrok i nic nie wiem! Nie mam pojęcia nawet, na jaki kolor postawić. Muszę pasować pod kolor jego krawatu. Gdybym tylko wiedziała, jaki ma na sobie. Ech. Nie wytrzymam zaraz. Zwariuję i zostanę w domu. Ma jeszcze trzy sekundy!
Wciekła zacisnęłam dłonie w pięści. Nie lubię spóźnień. Usłyszałam dzwonek. Uspokojona zeszłam na dół po schodach i podeszłam do drzwi. To on! Cicho westchnęłam i otworzyłam drzwi. Przywitałam go lekkim uśmiechem. Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam do środka swojego kochanka. Wyglądał zjawisko. W sumie to żadna nowość.
- Cześć.
- Hej.
- Takie powitania chciałbym mieć zawsze!
Zaśmiałam się cicho. Zawsze go pobudzam. Spojrzałam na kolor jego krawatu. Śliwkowy.
- Muszę cię zostawić na chwilę samego. Czeka mnie jeszcze wybieranie sukienki.
- Pomogę.
- Okej. Będzie zabawnie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wyszłam po schodach na górę.
- Mam coś dla Ciebie.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Wszystko w swoim czasie.
- No dobrze. - Weszliśmy do garderoby. Od razu zaczęłam szukać sukienki w kolorze śliwkowym. - Jak tam w pracy? Przeżyłeś?
- Ciężko było. - Westchnął. - Brakowało mi Ciebie.
A więc zależy mu. Na mnie. To dlatego przyszedł dzisiaj do mnie i błagał o przebaczenie na kolanach. Kocha mnie. Nie, nie, nie. On mnie nie kocha. Po prostu lubi. Kocha mnie tylko i wyłącznie w łóżku.
Znalazłam swoją ulubioną śliwkową sukienkę. Zdjęłam ją z wieszaka. Idealnie będzie pasować do krawatu Leona! Dobrałam jeszcze czarne szpilki do kompletu. Okej, mogę zacząć się przebierać.
Stojąc w samej bieliźnie czułam się mało komfortowo w jego towarzystwie. Spojrzałam na niego i wskazałam mu drzwi.
- Nie teraz. - Szepnął. - Mam coś dla Ciebie.
- Więc daj mi to, zanim cię stąd wywalę.
- Kochanie, muszę Ci z tym pomóc. - Zaśmiał się.
Uniosłam zdziwiona brwi do góry. Z czym pomóc? To chyba nie jest bielizna. Tak samo, jak ubranie. W takim razie co.. Biżuteria? Naszyjnik?
Odłożyłam sukienkę i szpilki na fotel i podeszłam do niego zaciekawiona.
- A więc z czym musisz mi pomóc? - Spytałam.
Wyciągnął z kieszeni spodni woreczek. Zaś z niego wyrzucił na rękę sznureczek z kulkami. Co?!
- Dobrze się czujesz? - Zadałam to pytanie dla pewności.
- Wspaniale.
- Jakoś tego nie widzę. - Mruknęłam ciszej pod nosem.
- Spokojnie.
Spokojnie? Ja mam być spokojna? On chce bym włożyła kulki gejszy! Nie ma mowy! Pokręciłam przecząco głową i zrobiłam krok do tyłu. Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Kiedy tylko będziesz chciała, wyjmiesz je, a następnie Cię przelecę.
O kurde.
- Okej. - Mruknęłam. - Niech ci będzie.
- Dziękuje!
Podeszłam do niego i przyjrzałam się uważnie kulkom. Są cholernie duże. I ja mam niby to nosić przez parę godzin? Ludzie.. To się nie zmieści!
- To nie jest przypadkiem za duże? - Spytałam dla pewności.
- Violetta. - Spojrzał na mnie z poirytowaniem. - Pochwa jest rozciągliwa.
- No dobrze, ale nie wiem, ile z tym wytrzymam.
- Tyle ile zdołasz, a jeśli już będziesz chciałaś ściągnąć to pójdziemy do toalety.
- Chcesz się ze mną pieprzyć nawet w domu u swoich rodziców? Boże, to jest chore. - Szepnęłam i wzięłam od niego kulki.
- Tak chcę. Nie takie rzeczy robiło się w ich sypialni w wieku siedemnastu lat. - Zaśmiał się. - Ja je wkładam.
Ludzie. Co on robił!?
- Rozrabiaka z ciebie.
- Seks w sypialni rodziców to moja specjalność.
- Warto wiedzieć.
Zaśmiał się.
- Dobra, wkładaj to. Chce mieć już to za sobą.
- Majtki.
Cicho westchnęłam i zdjęłam je z siebie.
- Pochyl się.
Wykonałam jego prośbę i pochyliłam się. Przymknęłam oczy. Nie mam pojęcia, jakie to będzie uczucie. Przyjemne, komfortowe, czy może raczej okropne. Nigdy nie eksperymentowałam z zabawkami tego typu. Teraz mam okazje spróbować i przekonać się, jak to jest.
***
Odwróciłam wzrok przed siebie i zacisnęłam wargi w cienką linię.
- Moi rodzice mieszkają dwanaście mil stad.
Zapowiada się długa podróż w towarzystwie szatyna. Za jakie grzechy? Dodatkowo będę musiała stawić czoło przeciwko jego rodzicom. Muszę wiedzieć o wszystkim, zanim ich poznam.
- O czym nie mogę mówić podczas kolacji? - Spytałam nagle.
Zacisnął usta w cienką linię.
- O tym co darzyło się w Nowym Jorku, o kontrakcie, o tym dlaczego się nie uśmiechasz i o mało istotnych faktach z życia.
- Okej. - Odwróciłam wzrok w drugą stronę i otuliłam się bardziej swoim płaszczem. - Będę pamiętać.
- Musisz mieć na uwadze, pocałunki, przytulanie i miłe słówka. - Przytaknęłam. Muszę go całować. Nie powinno być to dla mnie problemem.
- A o czym warto wspomnieć?
- Rodzinie. I, nie wiem.
- Na miłe słówka z mojej strony nie licz. - Uprzedziłam to.
- Musisz.
Pokręciłam przecząco głową. Nic nie muszę. Ty mnie do tego zmuszasz. Nawet nie ma tego w kontrakcie. Nie zmusisz mnie do tego.
- Trzymaj. - Podał mi paczkę starannie zapakowaną.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Co znowu?
- Otwórz.
Przygryzłam dolną wargę zerwałam papier. Dostrzegłam mniejsze bordowe pudełeczko. Na myśl co może się znajdować w środku, przymknęłam oczy. Proszę, tylko nie cholerny pierścionek zaręczynowy. Nie, nie, nie! My nie możemy!
- Przepraszam, ale nie mogę.
- Czego nie możesz? - Zaśmiał się.
- Po prostu. Nie mogę. - Podałam mu pudełeczko.
- Ty myślałaś, że... Nie to nie są zaręczyny.
Na szczęście!
- To.. sama zobacz. - Podał mi ponownie pudełeczko.
Otworzyłam je. Perłowe kolczyki. Są śliczne. I dla mnie.
- Dziękuję. Są cudowne.
- Załóż je. - Uśmiechnął się.
- Dobrze. - Mruknęłam ciszej.
***
Moje serce coraz szybciej bije. Za chwile stawię czoła przeciwko rodzicom Leona. Szczerze? Boję się. Nie wiem jak się zachowam. Muszę zrobić na nich dobre wrażenie. Wręcz fenomenalne. Dam radę, wszystko będzie dobrze.
- Gotowa?
Delikatnie przytaknęłam. Otworzył przede mną drzwi. Weszłam do środka jako pierwsza. Zostałam przywitana przez jego rodziców. Starałam się być miłą i w miarę możliwości uśmiechać się delikatnie. Nie wiem czy umiem.
Rodzice Leona pomimo moich przypuszczeń, okazali się być mili. Holie i Mike są wspaniałymi ludźmi.
- Louis, poznaj Violettę. - Powiedziała nagle mama mojego kochanka i wskazała lewą ręką na dość przystojnego bruneta. Uśmiechnął się w moim kierunku. Wyciągnął prawą rękę w moją stronę, która uścisnęłam. Cholera silny.
Poczułam nagle czyjąś rękę na swojej talii. Leon. Cholerny zazdrośnik!
- Miło mi ciebie poznać. - Powiedziałam.
- Louis? - Usłyszeliśmy głos jakiejś innej osoby. W pomieszczeniu pojawiła się nagle jakaś kobieta. Ładna, szczupła brunetka podeszła do brata Leona.
- Dakota. - Usłyszałam szept Leona.
A więc to jego była narzeczona. Nawet ładna. Ładniejsza ode mnie. Z tego co widać, jest w ciąży.
Kątem oka spojrzałam na Leona, który stał zszokowany tym widokiem w miejscu. Kocha ją. Widać to po nim. Nie mam szans u niego.
- Witaj, Leon. - Odezwała się po dłuższej chwili i zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Miło cię widzieć. Co u ciebie?
- Hej, Dakota. - Uśmiechnął się kpiąco. - Jak widzisz mam idealną kobietę, którą kocham z całego serca.
- Widzę. - Spojrzała na mnie, po czym znowu na swojego byłego narzeczonego. - Cieszę się, że jesteś szczęśliwy.
- I to bardzo. - Skwitował.
- Wspaniale. - Położyła prawą rękę na swoim zaokrąglonym brzuchu.
Odwróciłam się w stronę szatyna. Szepnęłam mu kilka słów na pocieszenie. Chwilę później pocałowałam go w policzek. W ramach wdzięczności uśmiechnął się delikatnie w moją stronę. Dakota i jak mu tam, brat Leona stali zszokowani. I dobrze. Niech widzą, że jesteśmy parą. E to znaczy, nią będziemy!
- Może przejdźmy już do jadalni. - Zaproponowała mama Leona.
Pokiwaliśmy głowami.
Weszliśmy do jadali. Pomieszczenie koloru czekoladowego wygląda na bardzo przyjemne. Po środku stał dość duży stół, na który znajdowały się wcześniej przygotowane dania. Leon jako gentleman odsunął mi krzesło. Na którym usiadłam. Lekko się skrzywiłam, kiedy przypomniałam sobie o tych cholernych kulkach.
- Spokojnie, ile wytrwasz, tyle wytrwasz. - Usłyszałam szept Leona.
Przecież wiem o tym! Problem polega jednak na tym, że nie chcę się z tobą pieprzyć tutaj. To dom Twoich rodziców!
- Wiem. Pamiętam o tym. - Odpowiedziałam.
Uśmiechnął się w moim kierunku. Dodatkowo fakt o moim braku majtek mnie niepokoi. Już wiem doskonale do czego jest zdolny Verdas, jeżeli nie mam bielizny.
Na przeciwko mnie miejsce zajął Louis, który uśmiechnął się w moją stronę lubieżnie. Cholera. On jest piękny... Mogłabym go zatrudnić w swojej firmie.
Przygryzłam delikatnie dolną wargę, kiedy poczułam rękę swojego kochanka na moim kolanie. Podwinął moją sukienkę, lekko do góry. Spojrzałam na niego speszona. Czy on zwariował? Położyłam swoją rękę na jego, aby powstrzymać przed dalszymi ruchami. Mimo wszystko olał ją.
- Leon. - Poprosiłam go.
Pokiwał głową. Totalny idiota. W towarzystwie swoich rodziców, aby coś takiego wyprawiać?!
Odwróciłam wzrok w drugą stronę i cicho westchnęłam. Nie myśl o tym, po prostu nie myśl.
- Violetta, gdzie pracujesz? - Zapytał ojciec Leona, Mike.
Gdzie pracuję? To chyba powinno być im znane!
- Apple Inc. - Odpowiedziałam krótko po nawiązaniu kontaktu wzrokowego z nim.
- A to Ty Leonie nie pozywałeś tej firmy?
Proszę, tylko nie rozmawiajmy o pozwie.
- Tak. - Szatyn westchnął patrząc na mnie. - Miłość z sali sądowej.
Ale romantycznie. Jak cholera.
Spojrzałam na niego.
- Dokładnie.
- Trochę się wykosztowałem.
- Tylko miliard dolarów.
Zaśmialiśmy się. Kiedy uspokoiłam się, przypomniałam sobie o jego ręce, która coraz bardziej zbliżała się do mojej kobiecości. Nie mam majtek, kurwa. Powinnam była je jednak założyć. Nie włożyłby wtedy swoich rąk. Jestem idiotką. To już fakt powszechnie znany.
Lekko się poruszyłam na krześle z nadzieją, jednak nic z tego, Czy on nie rozumie, że to nie jest odpowiedni moment?
- Opowiedzcie jak się Wam wiedzie, i jak długo razem jesteście.
Jak długo jesteśmy razem? Nie ustaliliśmy tego z Leonem. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Zaczęłam falę kłamstw.
- Spotykamy się już w sumie - ile trwa nasz kontrakt? - miesiąc. Jesteśmy bardzo szczęśliwi ze sobą. Wiedzie się nam wspaniale. - Odpowiedziałam.
- Leon, nie powiedziałeś nam, że masz dziewczynę. - Mówiła z żalem Holie.
Bo Leon nie ma dziewczyn. Jestem jego dziwką.
- Tak jakoś wyszło. - Odpowiedział.
- Nie tak Cię wychowaliśmy synu.
- Już wiem dlaczego omijałeś kolacje rodzinne.
Nie odpowiedział tym razem. To przeze mnie! Czuję się winna. Od dzisiaj ograniczymy nasze spotkania. Ale czy ja tego chcę? Nie. To będzie dla mnie wielką męką. Brakowałoby mi go.
- Violetto, planujesz zrobić sobie w najbliższym czasie jakiś urlop? Z tego co wiem bardzo dużo pracujesz. - Odezwała się nagle mama Leona.
- W przyszłym tygodniu wylatuję w delegację. Do Paryża. Można uznać to za krótką odskocznię od rzeczywistości.
Leon spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Cholera, jest zły.
- Paryż? - Pyta rozdrażniany Verdas.
- Mam tam parę ważnych spotkań, nie złość się.
- Kiedy wylatujesz?
- W przyszłym tygodniu. - Powtórzyłam po raz kolejny. - Najlepiej rano.
- Dzień.
- Poniedziałek.
- Lecę z Tobą.
No nie, tylko nie to. Nie pozwolę na to! To delegacja, muszę się skupić na pracy, a nie na seksie pod wieżą Eiffla!
- Proponuję wznieść toast. - Głos zabrał Pan Verdas, dzięki czemu to nieprzyjemne spięcie pomiędzy nami minęło. - Wznieśliśmy kieliszki z szampanem, do góry. - Za to, że możemy spotkać się w takim gronie. To zaszczyt ciebie poznać, Violetto.
Zarumieniłam się. Następnie upiłam łyk szampana. Nawet dobry.
- No cóż. Mam nadzieję, że delegacja się uda. - Dopowiedziała mama Leona po upiciu szampana.
- Tak, ja tego dopilnuję. - Odpowiedział szatyn.
O kurde. On naprawdę chce ze mną polecieć!
- To wspaniale. Cieszę się, że macie taki dobry kontakt.
Pokiwaliśmy głowami. Przynajmniej w końcu zabrał tą rękę.
- Zaraz przyjdę. - Oświadczyłam nagle i wstałam z krzesła.
- Violetta, gdzie idziesz?
- Muszę do łazienki.
- Idę z Tobą. - Oznajmił stanowczym głosem.
O kurde. No nie! Przeleci mnie. Kiedy ja tego nie chce. Nie mam ochoty przez te pieprzone kulki
- Dam sobie radę. - Oznajmiłam z nadzieją.
- Zaprowadzę Cię.
Nie wypada mi robić jakiś pieprzonych scenek, muszę się zgodzić. Pokiwałam głową. Ale, niech wie, że nie oddam swojej pussy.
Opuściliśmy jadalnie i skierowaliśmy się w stronę łazienki.
- Co Ty odwalasz? - Pyta mnie wściekłym głosem.
- A co ty odwalasz z tą swoją świerzbiącą ręką, zwariowałeś?
- Chcę Cię przelecieć palcami.
- Masz problem, ale ja tego nie chcę.
- Ty masz problem.
Zaśmiałam się cicho. Zatrzymaliśmy się nagle przed jakimiś drzwiami. A wiec łazienka? Raczej tak. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Zamknęłam je przed nim. Wygrałam! Teraz w spokoju wyjmę te kulki. Jak ja mam to zrobić? Może wystarczy pociągnąć za ten sznurek? To jak tampon?Trzeba spróbować.
- Ja to zrobię.
Otworzyłam szerzej oczy. No nie!
- Usiądź.
Wykonałam jego polecenie.
- Nogi do góry.
Podniosłam je. Przymknęłam oczy. Verdas się schylił. Złapał za sznureczek. Lekko pociągnął. O ludzie, jakie to dziwne uczucie. Czuję się pusta?
Dźwięk rozpinanego rozporka zabrzmiał w moich uszach. Co? Nie! Tylko nie to! Pokręciłam głową. Nie chcę.
- Siadaj. - Rozkazał.
- Nie. - Warknęłam.
- Kurwa, rób co mówię.
- Nie mam zamiaru.
- Jezus, proszę! - Pokręciłam przecząco. - Błagam, mam wzwód. - Westchnął.
- A ja mam to gdzieś.
- Wiesz ty co? Gdy ty będziesz błagać o stosunek, bo masz ochotę, powiem spierdalaj. - Wzruszyłam ramionami. - I dobra. - Zapiął spodnie.
Zaśmiałam się, widząc jego minę. Odmówiłam mu. Udało mi się. Jestem wielka. I tak będzie od dzisiaj.
***
Witamy Was w niedzielny wieczór, kto by się spodziewał, że Leon pojawi się z Violettą na kolacji? Hah, było wie teorii w komentarzach ^^
Wybaczcie, ale nie mam pomysłu na notkę o tej godzinie xD
45 komentarzy -> next
Nath i xAdusiax :*
niedziela, 31 maja 2015
14. Załącznik
Boże. Jeszcze nigdy nie byłem tak rozkochany w kobiecej anatomii, jak teraz. Piersi Violetty, a ta ciasna... Nie, nie myśl o ciepłym i ciasnym miejscu w ciele Castillo, bo znów Ci stanie. Myślami cały czas krążę dookoła niej - mojej kochanki. Jej ciało. Hym. Idealne. I moje. Przez dłuższy okres.
Uśmiechnąłem się delikatnie na myśl o niej. Już odpływam. Przez to myślenie o niej, kompletnie zapomniałem, że szczotkuję zęby. Kurde, zaraz sobie uszkodzę dziąsła. Będę srogo płacił u dentysty. No nie, nienawidzę wizyt u stomatologa. Nienawidzę wyrywania zębów. To uczucie.. Masakra. Nigdy więcej!
Odłożyłem szczoteczkę na miejsce. Wyplułem białą pianę z buzi. Następnie przepłukałem ją wodą. Czas wrócić do pięknej kobiety. Poprawiłem włosy i wyszedłem z pomieszczenia.
- Leon. Kto to jest?
O kurde. Co tutaj robi moja mama? Kurwa, ja jestem nago! Szybko założyłem na siebie szlafrok.
niedziela, 17 maja 2015
13. Treść punktu
Kolejny wypad z przyjaciółmi. Kolejne spotkanie z moim kochankiem. Po dwóch namiętnych nocach z Verdasem, postanowiłam spędzić wieczór w gronie znajomych. Cała piątką wybieramy się do K2, najlepszego klubu w Los Angeles. Szykuje się świetna zabawa. Lu, Fede, Chris, a ostatnim największym gościem jest mój kochanek.
Konkurent. Przystojniak. Mój.
Zajęliśmy odpowiednie miejsca. Tuż po mojej prawej stronie usiadł Verdas, a po lewej Crawford. Idealna pozycja. Odkąd spotkaliśmy się dzisiaj, żaden z nich nie daje mi spokoju. Albo jeden, albo drugi nawija. A jak nie to we dwójkę.
niedziela, 3 maja 2015
12. Biblia
Rozsiadłam się wygodniej w fotelu, podczas
popijania kawy, którą zrobił mi Nicholas. Uwielbiam je, zawsze zaskakują mnie
swoim niesamowitym smakiem. Ja nigdy takiej dobrej nie wykonam. Mam dwie lewe
ręce. Nie potrzebuje żadnej wypudrowanej sekretarki do tego. Nicholas spełnia
moje wszystkie oczekiwania. Haynes jest idealnym pracownikiem. Może zatrudnię
go prywatnie? Nie, to raczej nie dobry pomysł.
Odsunęłam szybko od siebie tą myśl i
dopiłam kawę. Boski trunek dla moich kubków smakowych. Odstawiłam pusty kubek
na bok i powróciłam do pracy. Mam przed sobą tonę papierów, a za trzy godziny
mam spotkanie.
Cholera, za dużo tej pracy. Wszystko przez
ten tydzień wolnego. Mogłam nie leniuchować w domu. Wtedy nie byłaby do tyłu!
Idiotka ze mnie. Do kwadratu. Pokręciłam głową.W pomieszczeniu rozległo się
pukanie. Czyj zadek tutaj znowu niesie?
- Proszę. -
Westchnęłam.
Spojrzałam na osobę, która bezczelnie mi
przerywa pracę. Nie widzę jego twarzy. Kto to do jasnej cholery jest? Siada
przede mną. I, ściąga okulary. Verdas.
niedziela, 26 kwietnia 2015
11. Przepraszam
Jezus Maria. Moja głowa. Czuję się tak, jakby miała zaraz wybuchnąć. Nawet nie mam ochoty otwierać oczu. Mam kaca. Chyba dzisiaj spędzę cały dzien w apartamencie.
Leniwie się przeciągnąłem. Coś dziwnego poczułem. Jakieś ciało. Cholera! Otworzyłem oczy. Violetta!
Ja pierdole. Co ona tutaj robi? Klub nocny. Mój apartament. O nie. Nie tak miało być. Zupełnie inaczej chciałem rozpocząć pomiędzy nami inne relacje. Jak zwykle myślałem kutasem.
Kurde.
Spojrzałem na nią zmartwiony. Spała. Prawdziwy anioł. Przynajmniej teraz miałem lepszą okazje, aby pooglądać ją.
Coś mruknęła. Poruszyła się. Cholera... budzi się. Podniosła lekko głowę do góry. Zamarła na mój widok.
- Cco ty? Cco - spojrzała i dostrzegła, że jest bez ubrań - ty gnoju!
- Nic nie pamiętam. - Szepnąłem.
Leniwie się przeciągnąłem. Coś dziwnego poczułem. Jakieś ciało. Cholera! Otworzyłem oczy. Violetta!
Ja pierdole. Co ona tutaj robi? Klub nocny. Mój apartament. O nie. Nie tak miało być. Zupełnie inaczej chciałem rozpocząć pomiędzy nami inne relacje. Jak zwykle myślałem kutasem.
Kurde.
Spojrzałem na nią zmartwiony. Spała. Prawdziwy anioł. Przynajmniej teraz miałem lepszą okazje, aby pooglądać ją.
Coś mruknęła. Poruszyła się. Cholera... budzi się. Podniosła lekko głowę do góry. Zamarła na mój widok.
- Cco ty? Cco - spojrzała i dostrzegła, że jest bez ubrań - ty gnoju!
- Nic nie pamiętam. - Szepnąłem.
niedziela, 19 kwietnia 2015
10. Pozwę cię
To właśnie dziś Apple Inc. ponownie zatriumfuje na pierwszym miejscu rankingu. Nie ustępując tym sposobem Szajsungowi. Już nie mogę się doczekać, kiedy odbiorę nagrodę i zobaczę minę Verdasa. Bezcenne. Tą jego wściekłość w oczach, a zarazem smutek z przegranej. Ale cóż innego można zrobić, skoro jest się beznadziejnym w swoim zawodzie? Może tym razem dojdzie do jego cholernej główki, że to ja jestem najlepsza!
Od wczorajszej sytuacji w sklepie ignoruje Crawforda. Płeć męska mnie dobija. Sami idioci. Wokół mnie.
niedziela, 12 kwietnia 2015
9. Mój cud
Cholera. Jutro gala, a ja jestem kłębkiem nerwów. Nie mam mowy, ani sukienki. Dodatkiem do tego miksu jest fakt, że Graves jest na ślubie swojej siostry w Sydney. Moja prawa ręka jest oddalona ode mnie o kilka tysięcy kilometrów, a ja nie mam nic! Zważywszy na mój charakter nikt mi nie pomoże. Jestem zdana na siebie. No i super. Mam dobę na napisanie mowy oraz wybranie odpowiednie sukni... Nie dam rady! Gdyby na tym świecie był mężczyzna, który rzuciłby dla mnie pracę i mi pomógł. Byłabym w siódmym niebie.
Wyrzuciłam nagle do kosza pusty kubek, w którym wcześniej znajdowała się moja ulubiona kawa i stanęłam w miejscu. Znajduję się przed swoimi dwoma ulubionymi sklepami z odzieżą damską. Mam nadzieję, że w którymś z tych lokali znajdę suknię. Jeśli nie, jestem w dupie.
Weszłam do sklepu. Głośno westchnęłam. Przywitała mnie młoda ekspedientka z uśmiechem. Poprosiłam ją o pomoc. Kobieta przytaknęła i zaczęła szukać odpowiednich projektów dla mnie. Rada na przyszłość dla niej: trudno mnie zadowolić. Jestem ciekawa, co mi zaproponuje. Błagam byle nie czerń. Nienawidzę tego koloru. Nie mam zamiaru zakładać go na jutrzejszą galę.
Poczułam, że telefon w mojej torebce zaczął wibrować. Wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Christopher Crawford. Uśmiechnęłam się delikatnie i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Hej. - Powiedziałam. - Miło, że dzwonisz.
- Cześć piękna. Ja ogólnie jestem miły.
- Tak i to bardzo. - Zaśmiałam się.
- Źle mówię?
- Nie, bardzo dobrze.
- Świetnie. - Mruknął. - Nie o tym chciałem rozmawiać. Masz może ochotę na kawę?
- Właśnie swoją skończyłam pić. Tak naprawdę to dzisiaj mam urwanie głowy. Jestem w trakcie poszukiwania sukni na jutrzejszą galę, dodatkowo muszę napisać mowę, a mam na to niecałą dobę.. - Westchnęłam cicho. - Ogólnie jestem w ciemnej dupie.
- Suknia? Hym, może mógłbym Ci pomóc w wyborze?
- Daj spokój, zmarnujesz niepotrzebne godziny. Lepiej wyrwij się na piwo z kolegami.
- Federico jest z Ludmiłą w Las Vegas, a Leon przygotowuje się do czegoś. Więć, zadzwoniłem do Ciebie.
- Jak chcesz to wpadaj.
- Wyślij mi nazwę sklepu sms'em.
- Jasne.
- Do zobaczenia.
- Cześć. - Dodałam i się rozłączyłam.
Cicho westchnęłam. Obok mnie zjawiła się ekspedientka. Udałyśmy się obie w stronę garderoby, gdzie czekały już wybrane wcześniej przez nią różne kreacje. Czerwień i biel, te kolory dominowały.
Weszłam do środka. Podziękowałam jej, a następnie zamknęłam drzwi. Spojrzałam w lustro. Postawiłam torebkę na podłodze i zdjęłam z siebie szybko swoją śliwkową sukienkę. Położyłam ja na krześle. Poprawiłam swój stanik i cicho westchnęłam. Dobra, od której zacząć? Różowa? Nie. Czarna? Odpada. Zacznę od czerwonej.
Ściągnęłam sukienkę z wieszaka. W tym samym momencie drzwi od garderoby zaczęły się otwierać.
- Zajęta! - Krzyknęłam. Boże, kto jest takim debilem, żeby wchodzić komuś do garderoby?
- Wiem, przez moją ukochaną. - Skwitował.
- Christopher. - Uśmiechnęłam się.
- W rzeczy samej.
Drzwi otworzyły się i Crawford wszedł do środka.
- O, cholera. Bielizna. - Szepnął.
Zaśmiałam się na widok jego miny.
- Boże, bądź moją dziewczyną.
- Może kiedyś. - Mruknęłam tajemniczo.
- Teraz, zaraz.
- Jestem zajęta. - Przypomniałam mu.
- Zerwij dla mnie.
- Zobaczę.
Castillo, miej się na baczności.
Oparłam się plecami o ścianę i spojrzałam na mężczyznę. Podszedł do mnie. Zamknął drzwi nogą. Wiedziałam doskonale, co to oznacza. Objął mnie w tali, a następnie przygwoździł do ściany. Zaśmiałam się cicho. Nie ukrywam, że to co zaraz zrobi będzie pocieszeniem za ten cholernie smętny dzień. Możliwość zobaczenia się z nim poprawiła mi humor już od razu. Czuję się o wiele lepiej.
I, stało się. Pocałował mnie. Zarzuciłam ręce za jego szyję i odpowiedziałam mu tym samym. Prawą nogę zarzuciłam mu na plecy. Tak, tego właśnie potrzebowałam. Kojących warg. Jego całego. Potrzebowałam Christophera. Jest idealnym kochankiem.
Wplotłam prawą rękę w jego włosy. Spojrzałam mu w oczy.
- Musimy przestać. - Szepnęłam.
- Nic nie musimy.
- Mam jutro galę i muszę wybrać suknię. - Przypomniałam mu.
- Walić to.
Pokręciłam przecząco głową i wskazałam na suknie, który zostały wcześniej przygotowane przez ekspedientkę. Naburmuszony puścił mnie.
- Potem dobrze? - Szepnęłam.
- Teraz.
Pokręciłam przecząco głową. Boże, czy faceci są aż tacy tępi i nie potrafią zrozumieć, że teraz nie? Najwidoczniej jak cholera. Wskazałam na drzwi wyjściowe. Niech stąd spada, jeszcze się zaraz na mnie rzuci. Wtedy to dostanie w jaja.
Niezadowolony szatyn opuścił garderobę. Nareszcie sama! Odetchnęłam z ulgą i założyłam na siebie pierwszą suknię. Odsłaniała ona dość dużo w dekolcie. Czułam się w niej dobrze, co mnie. Nie przepadam za wielkimi dekoltami. Chociaż w tej prezentowałam się dobrze. Podkreślała moją zgrabną figurę, a uwaga przede wszystkim skupiała się na dekolcie. Eksponowała idealnie moje dość duże piersi.
Postanowiłam pokazać się w sukni i zapytać Christophera o radę. Powinnam się w niej pojawić jutro na gali? Jest dość wyzywająca. Otworzyłam drzwi. Odchrząknęłam, kiedy dostrzegłam, jak Crawford miał wlepiony wzrok w swojego smartfona. Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie.
Lekko się uśmiechnął.
- Może być? - Spytałam z nadzieją.
- Szlafrok na to, okej?
- Co? Czemu? - Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem.
- Twoje piersi są moje.
Wywróciłam oczami.
- Pamiętaj o tym.
- To może być? - Postanowiłam przejść do sedna.
- Tylko do łóżka.
Westchnęłam. Czy faceci muszą tylko gadać o jednym? Chyba Bóg ich stworzył tylko do tego.
- A więc? - Spytałam lekko zdenerwowanym głosem.
- Może. - Oznajmił od niechcenia.
Pokręciłam przecząco głową i wróciłam do garderoby. Zamknęłam się w niej wkurzona. Liczyłam na jego pomoc, jednak jak zwykle nic. Jestem zdana sama na siebie, nikt mi nie pomoże. Faceci to świnie. Tylko im jedno w tym pustym łbie. Seks, ruchanko czy jak tam inaczej oni to nazywają.
- Crawford, bo jeżeli mi nie pomożesz, to wywalę cię stąd na zbity zadek. - Zagroziłam mu.
- Ty nawet siły nie masz.
- Uwierz mi, mam.
- W waginie? - Zakpił.
Zacisnęłam dłonie w pięści i nie odpowiedziałam.
Kiedy ponownie miałam na sobie tylko samą bieliznę, spojrzałam na wszystkie suknie. Nie chce mi się ich mierzyć, poza tym niektóre od razu odrzuciłam ze względu na zły krój. Nie wiem czy jest sens mierzyć tutaj te sukienki. Może czas wybrać się do sklepu obok? Z jednej strony powinnam, a z drugiej nie mam najmniejszej ochoty na to. Chciałabym zatopić swoje smutki w alkoholu.
Ubrałam ponownie na siebie swoją śliwkową sukienkę. Mam to wszystko gdzieś, jestem wkurzona i nie mam nastroju na łażenie po sklepach. Biorę tą czerwoną sukienkę i już. Wyszłam z kabiny. Minęłam tego pieprzonego dupka i udałam się do kasy. Opowiedziałam w skrócie ekspedientce całą historię. Kobieta przytaknęła i poszła po moją suknię. Ku moim boku stanął Crawford. Zignorowałam go. Niech sobie nie myśl, że teraz mnie udobrucha! Nie pomógł mi, kiedy potrzebowałam jego pomocy.
- Ile kosztuje?
Nie odpowiedziałam.
- Chcę zapłacić.
- Mam pieniądze, nie potrzebuję twoich. - Syknęłam.
- Nalegam.
- Wal się.
- W Tobie.
Zignorowałam jego odpowiedź. Utwierdził mnie w myśli, że tylko o tym jest w stanie myśleć.
Ekspedientka wróciła do kasy. Wyjęłam szybko ze swojego portfela odpowiednią kwotę, którą jej podałam. Christopher cicho westchnął, cały poirytowany.
Kiedy zapłaciłam za swoją czerwoną suknię, kobieta podała mi ją. Podziękowałam jej i opuściłam lokal. Crawford szedł krok w krok za mną. Ignorowałam go. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i skierowałam się w stronę swojego samochodu. Jego krzyki nie interesowały mnie. W aktualnej chwili chciałam znaleźć się jak najdalej od niego. Co ja pierniczę? Jak najdalej od całego roju mężczyzn! Nie potrzebuję ich. Stanowczo znienawidziłam cholerną populację męską.
Podeszłam do bagażnika, który następnie otworzyłam. Włożyłam do środka swoją kreacje na jutrzejszy wieczór i zamknęłam go. Wsiadłam do auta. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, który minutę wcześniej włożyłam. Ruszyłam zostawiając tego dupka z Crawford Records przed sklepem. Niech wie, że mnie wkurzył. Nigdy mu nie wybaczę.
***
LEON POV'S- I jak? - Zapytałem biorąc oddech. Seks z Cassandrą jest seksem z boginią prosto z Greckiej wyspy, Lesbos.
- Wspaniale. - Mruknęła zadowolona.
- Mówiłem, że będziesz zadowolona.
- Zostań moim chłopakiem. - Szepnęła podniecona i się wtuliła w mój tors bez pozwolenia.
- Pięć powodów dla których mam nim zostać.
- Jesteś moim szefem, bogiem w łóżku, przystojniakiem, twórcą cudownych samsungów i cię kocham.
- Nie przekonałaś mnie. - Zaśmiałem się w duszy.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie zasmucona.
- Może kiedyś.
- Jesteś gotowy na jutrzejszą galę?
- Można tak powiedzieć.
- Boże Verdas, jesteś marzeniem każdej kobiety.
- Też tak sądzę. - Uśmiechnąłem się zadziornie.
- Jesteś bogiem.
- Swoim bogiem.
Podniosła głowę i przybliżyła się do mnie. Znałem jej zamiar. Często to robi.
- Proszę. Moim chłopakiem. - Jęknęła.
- Zobaczymy, królewno. - Striptizu, dodałem w głowie.
Niezadowolona wywróciła oczami i odwróciła się na drugi bok. Kobiety. Ciężkie stworzenia. Zwłaszcza prostytutki.
Westchnąłem głośno. Nie mam zamiaru być jej facetem z hajsem. Mam niby co? Kupować jej sukienki? Nie. Ubrania będę kupował tylko i wyłącznie mojej ukochanej, Castillo. Zaraz, zaraz... Ukochanej? Nie jesteśmy parą. Póki co... To wszystko musi się zmienić jutro. Mam już plan. I, będę się go trzymać. Muszę wydrukować tylko jeszcze umowę i oczekiwać z niecierpliwością na jutrzejszy wieczór. Będzie zabawa. Będzie się działo. A, Leon będzie zadowolony!
- A mogę iść jutro z tobą na tą... Całą gale? - Uslyszalem nagle jej głos.
Co, kurwa? Ja i Ona, gdy mam plan uwodzenia Castillo? Nie ma mowy.
- Kotek, pomyśl. Będziemy mogli zaszaleć.
- Nie, to nie jest dobry pomysł.
- Co? - Spytała zdziwiona. - Dlaczego?
- Zbyt dużo znanych osobistości tam będzie, jeszcze ktoś mi cię zgarnie. - Skłamałem.
- Ale ja nie bede od ciebie nigdzie odchodzić. Jeszcze ktoś mi cię porwie, misiu.
Kurwa.
- Proszę.
- Muszę się zastanowić.
Zamilkła.
- NNo nie wiem.
- Dobra, nie to nie. - Burknęła i przykryła się kołdrą.
- Kochanie, nie obrażaj się!
- A spadaj. Znajdę sobie innego.
- A szukaj.
Prychnęła niezadowolona.
- Ciekawe gdzie znajdziesz faceta, który zapłaci Ci prawie dwadzieścia tysięcy za jedną noc.
Nie odpowiedziała.
- Właśnie.
- Pieprz się. Kogoś sobie znajdę.
- Już biegnij dawać dupy innemu. Jazda.
Odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie. Jej oczy roiły się od łez. Tak nie postępuje się z kobietami. Nawet jeśli są dziwkami. No i co ja mam teraz zrobić? Myślę ptakiem, nie mózgiem.
Cicho westchnąłem.
- Przepraszam.
Nie odpowiedziała.
- Wybacz mi.
Pokręciła przecząco głową. Boże, co za uparta kobieta.
- Kurwa, Stone. Zostajesz, albo wyjazd.
Lepiej sobie idź, muszę zdobyć Castillo. Mam nadzieję, że wybierze to drugie.
- Chce iść z tobą na gale.
***
Podczas jazdy moim ukochanym Audi R8 do domu myślałem o Violettcie. Moje ukochana żona od ośmiu miesięcy jest w stanie błogosławionym. Niedługo na świecie powitamy naszą pierwszą córeczkę. Dużo rozmawialiśmy na temat imienia. Ostatecznie wybraliśmy Chloe. Wielokrotnie się kłóciliśmy i nie mogliśmy dojść do porozumienia. Na samym koncu stanęło na Chloe. Jest to imię, które podsunął nam mój teść. Początkowo nie byłem za, jednak z czasem się do niego przekonałem. Violetta mi w tym pomogła.
Uśmiechnąłem się delikatnie na myśl o mojej ukochanej. Chciałbym ją teraz przytulić, pocałować. Jeszcze parę metrów, muszę wytrzymać.
Usłyszałem dźwięk piosenki The Rolling Stones, która sygnalizowała połączenie. Nacisnąłem na zieloną słuchawkę i odebrałem.
- Słucham.
- León. - Usłyszałem głos swojej teściowej, był trochę zdenerwowany. - Jesteś już wolny, prawda?
- Tak, właśnie jadę do domu. Coś się stało?
- Nnie... To znaczy tak. - Szybko się poprawiła. - Violetta mnie prosiła, abym nie dzwoniła do ciebie, ale uznałam, że musisz wiedzieć.
- Angie, o co chodzi?
- Vvioli... - Głośno westchnęła. - Odeszły wody. Aktualnie bada ją lekarz.
- C-co? - Krzyknąłem. - Termin jest za cztery tygodnie!
- Dziecko nie chce wyjść, będzie miała cesarkę. - Usłyszałem w tle zdenerwowany głos Germana.
- Nie, no jaja sobie ze mnie robicie. Prawda?
- Chciałabym León, ale to wszystko dzieje się na prawdę. Pojawiły się komplikacje i trzeba będzie ją operować. - Zaczął jej się łamać głos. - Boże, Viola. Oby wszystko było dobrze.
- Cholera. - Jęknąłem - Już jadę. - Oznajmiłem.
- León, jedź ostrożnie.
- Nie teraz.
Rozłączyłem się. Głośno westchnąłem.
- No to, rodzimy.
Skręciłem w prawo i zacząłem jechać w stronę szpitalu. Cholera, jest miesiąc przed czasem! Co jest powodem? Stres? Problemy zdrowotne dziecka? Co jej się stało?! Moja mała dziewczynka. Zignorowałem sygnalizację świetlną i przejechałem na żółtym świetle. Może dostanę mandat, ale tym teraz się nie przejmuję. Moja żona jest najważniejsza.
Skręciłem w lewo na najbliższym zakręcie. Jestem już coraz bliżej ukochanej. Wyjechałem na parking i zaparkowałem jak najbliżej wejścia. Zgasiłem silnik. Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki, pognałem ku wejściu do szpitala. Wbiegłem jak oszalały do środka.
Recepcjonistka widząc mnie w biegu stanęła zszokowana.
- Ginekologia po prawej. - Mruknęła. Ah, tak. Jestem znany wszyscy wiedzą, że moja żona właśnie rodzi!
Przytaknąłem delikatnie i pobiegłem w tamtą stronę. Prawie wpadłem na swoją mamę.
- Synku, spokojnie. - Powiedziała.
- Jak mam być spokojnie? Jest miesiąc przed terminem. - Złapałem się za głowę.
- Wszystko będzie dobrze. My też się martwimy.
- Mogę stracić żonę, i córkę.
- Dajcie szybko lekarza na salę operacyjną! - Usłyszeliśmy nagle krzyk pielęgniarki, która biegła przez korytarz.
- Mówiłem. - Mruknął German.
- Lekarza do pomocy! - Krzyknęła inna. - Zagrożenie życia.
- Ja pierdolę. - Odrzuciłem głowę do tyłu.
Załamany usiadłem na ławce i schowałem twarz w dłoniach. Prawie je straciłem. Obie. Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu.
- León. - Usłyszałem głos swojego teścia.
Spojrzałem na niego.
- Violettę właśnie wiozą na salę operacyjną, to była inna kobieta. - Wyjaśnił mi.
Stanąłem na równe nogi.
- Dali jej już znieczulenie, jest gotowa do cesarki.
- Mogę być przy tym?
Wzruszył ramionami. Westchnąłem. Nagle dostrzegłem lekarza, który szedł szybkim krokiem. Tuż za nim jechała na łóżku moja ukochana. Dookoła niej stały cztery położne. Szybkim krokiem podszedłem do lekarza. I, wyjaśniłem kim jestem. Mężczyzna opisał krótko przyczyny wczesnego porodu. Przytakiwałem mu.
- Czy mógłbym być przy żonie?
- Jeżeli tak bardzo zależy panu na tym to proszę bardzo.
- Bardzo dziękuję.
Uśmiechnął się i wszedł do sali operacyjnej. Rozejrzałem się za moją żoną. Zobaczyłem ją. Leżała w łóżku. Podszedłem do niej i złapałem ją za rękę. Spojrzałem na nią z bólem.
- León. - Szepnęła cicho.
- Jestem przy Tobie.
- Prosiłam, żeby do ciebie nie dzwoniła. Nie chciałam cię odciągać od pracy.
- Dla Ciebie rzuciłbym wszystko.
Pokręciła przecząco głową.
- Wszystko będzie dobrze.
Pomimo tego, że nie odpowiedziała, widziałem w jej oczach strach. To moja wina. To ja ją zapłodniłem. Teraz przeze mnie będzie cierpieć. Rozetną ją. Nie, nie mogę tak myśleć. Myśl pozytywnie.
Pocałowałem wierzch jej dłoni i wyszeptałem parę miłych słów. Nie poprawiło jej to humoru. Cholera. Spojrzała na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
- Boję się. - Szepnęła. - To stanowczo za wcześnie.
- Wiem, kochanie. Uwierz mi będzie wszystko dobrze.
Przeniosła wzrok na sufit. Boi się. Podszedł nagle do nas anestezjolog, który wytłumaczył dalszy przebieg operacji. Trzeba przygotować się na narkozę. Błagam, tylko niech nic jej się nie stanie.
- Jestem silną kobietą. - Próbowała mnie jakoś pocieszyć. - Dam radę.
- A Chloe? - Szepnąłem.
- Ona też.
- Po mamie.
Na wysokości jej brzucha został rozstawiony specjalny parawan. Zamknąłem oczy nie mogę na to patrzeć. Boję się krwi.
- Teraz zostanie pani uśpiona. - Poinformował nas anestezjolog. - Cała operacja potrwa do godziny.
Jezus Maria, dodałem w myślach.
- Jak się pani obudzi, dziecko będzie już na świecie.
- D-dobrze. - Usłyszałem jej głos.
Podali jej narkozę. W przeciągu paru następnych minut już spała. Wygląda tak bezbronnie.
- No to zaczynamy. - Powiedział doktor.
Wziąłem głęboki oddech. Nie zamierzałem zaglądać za parawan. Przez cały czas wzrok miałem skupiony na swojej żonie. Spała. Dopiero teraz dostrzegałem jaka jest piękna. Boże, moja ukochana Violetta. Musi z tego wyjść.
Przez cały czas trzymałem ją za rękę. Ścisnęła ją.
Usłyszałem nagle płacz. To był płacz dziecka.
- Chloe. - Szepnąłem.
Zaraz zobaczę swoją malutką perełkę. Po tylu miesiącach.
- Jeszcze chwilka. - Usłyszałem nagle głos lekarza zza parawana.
Pokiwałem głową sam do siebie. Niech to wszystko się jak najszybciej skończy. Chcę ją w końcu zobaczyć! Chce mieć pewność, że wszystko z nimi jest w porządku. Chloe i Violetta razem ze mną do końca życia.
- I oto jest.
- Moja księżniczka.
- Dziewczynka jest zdrowa.
- Naprawdę?
- Pomimo tego, że urodziła się o cztery tygodnie wcześniej, nie ma żadnych urazów. Jest zdrową dziewczynką, gratuluję.
Kamień z serca mi spadł. Ponownie usłyszałem cichy płacz Chloe. Dostrzegłem przez parawan, jak lekarz podaje ją położnej, która następnie zanosi moją małą córeczkę do innego pomieszczenia.
Violetta. Co z Violettą? Spojrzałem na lekarza w celu wydobycia jakichkolwiek informacji, jednak nic z tego. Pokerowa twarz, przychodzi mi na myśl.
- Panie Verdas, proszę wyjść z sali. - Usłyszałem nagle.
- C-co? Dlaczego?
- Proszę wyjść. - Powtórzył surowym głosem. - Zawołamy pana, kiedy będzie już po wszystkim.
Westchnął poirytowany. Uśmiechnąłem się w kierunku Violetty. Wyszedłem. Od razu podbiegli do mnie moi rodzice, a za nimi German i Angie. Wypytują mnie. Nie widzą, że jestem szczęśliwy? Zadają mi mnóstwo pytań na których sam jeszcze nie znam odpowiedzi. Nie wiem co im odpowiedzieć. Wiem tylko tyle, że jestem tatą i mam zdrową córeczkę, a co z moją ukochaną? Kompletnie nic o niej nie wiem.
Wstałem z krzesła i zacząłem nerwowo chodzić po korytarzu. Nie mogę jej stracić. Nie mogę jej stracić, powtarzałam sobie.
Następne godziny spędziłem na korytarzu, czekając na jakąkolwiek wiadomość od personelu. Do tej pory wiem jedynie, że mam córkę, a o żonie nikt nie chce udzielić mi informacji. Czy oni robią mi to specjalnie? Tak, tak czuję...
Dochodziła północ, kiedy usłyszałem przez przypadek rozmowę dwóch pielęgniarek na korytarzu.
- Jej, to był dzień. Dwie cesarki równocześnie, z czego jedna z nich nie udana. W sumie szkoda mi jej, była miłą kobietą.
Momentalnie zbladłem.
- Tak, wiem coś o tym. - Powiedziała druga. - Biedny jej mąż. Nie chciałabym być na jego miejscu.
V-v-violetta nie żyje...
- Został sam z tym synkiem. Biedny.
Syn?! Ja mam córkę! Chyba...
- Nie możemy nic z tym zrobić, Kate. Dobra. - Spojrzała szybko na zegarek. - Muszę już iść. Trzymaj się, do jutra.
Kurwa... Mam córkę czy nie?!
Nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Wstałem z krzesła i zatrzymałem na korytarzu pielęgniarkę, która mnie właśnie mijała.
- Mam pytanie.
Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Co z Violettą Verdas?
- Viole.. Viole.. Ach, tak. - Uśmiechnęła się delikatnie po chwili. - Pan jest Leon Verdas? - Przytaknąłem od razu. - Z pańską żoną wszystko jest w porządku. Wybudziła się już, tylko jest bardzo osłabiona. Przepraszam, że nikt po pana nie przyszedł, mieliśmy duże zamieszanie na oddziale. - Wskazała na windę. - Pańska żona leży na drugim piętrze, trzecie drzwi po lewej stronie.
Żyje. Tyle wygrać.
- Bardzo dziękuję.
Podszedłem do naszych rodziców i poinformowałem ich. Całą piątką postanowiliśmy iść w odwiedziny do Chloe i Violetty.
Wyjechaliśmy windą na drugie piętro, a następnie skierowaliśmy się w lewą stronę. Tuż przed wejściem do pokoju zdecydowaliśmy, że ja jako pierwszy zobaczę się ze swoją żoną.
Wziąłem głęboki oddech. Czas poznać nowego członka rodziny. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Violetta siedziała. Zamknąłem drzwi i podszedłem do niej. Usiadłem na krześle. Spojrzałem na nią. Jest cała blada. Rozumiem to. Stres, narkoza. Gdybym był na jej miejscu, wyglądałbym bardzo podobnie, albo nawet i jeszcze gorzej.
Niepewnie ująłem jej rękę. Spojrzała na mnie.
- Cześć księżniczko. - Wyszeptałem.
- Hej. - Powiedziała cichym i słabym głosem.
- Jak się czujesz?
- Bywało gorzej.
- Chciałbym Cię przytulić. - Szepnąłem. - Wiem, że jesteś obolała... dlatego tego nie zrobię.
Przytaknęła delikatnie.
- Jesteś silną kobietą.
- Nie jestem. - Powiedziała z zamkniętymi oczami.
- Kochanie, jesteś. Udowodniłaś to.
- Najważniejsze, że z Chloe jest wszystko w porządku.
Pokiwałem głową.
- Gdzie ona jest?
Wskazała prawą ręką na kojec.
- Mogę?
- Nie pytaj się mnie kochanie o zgodę. To twoja córeczka.
- Boję się. Jest taka mała.
- Weź ją, proszę. - Szepnęła.
Wstałem z krzesła i podszedłem do kojca. W moich oczach pojawiły się łzy. Moja malutka Chloe Verdas. Mój cud.
//**//
Witamy was w kolejny weekend z nowym rozdziałem tym razem 9.
A w nim co? Violetta i Leon szykują się na dość długo wyczekiwaną galę.. Jak potoczy się ten wieczór? Kto wygra rywalizację, a kto będzie smucić się? Nie powiemy, sami się dowiecie ;*
Egh, jutro poniedziałek.. Kto chce już wakacje?
Rozdział 10 -> min. 40 komentarzy
xAdusiax i Nath
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
08. Possać
LEON POV'S
Spokojnym krokiem przechadzałem się ulicami słonecznego Los Angeles w stronę restauracji, w której miałem za parę minut zjeść lunch ze swoim przyjacielem.
Po wczorajszej porażce w sądzie, a także przyłapaniu Crawforda i Castillo - stanął mi, cholera - dzieje się ze mną coś dziwnego.
Boże, jak on mógł.. Nawet nie dokończę tego, nie jestem w stanie. Wiedział, że nienawidzę - chyba - tej kobiety! Myślał, że się o tym nie dowiem?
Mam klucze.
Poza tym jestem León Verdas, ja wiem o wszystkim. Całe Los Angeles jest mi podporządkowane. Przede mną nic się nie ukryje, nawet to, że mój przyjaciel prawie przespał się z najseksowniejszą kobietą, którą kiedykolwiek poznałem. Facet, czy ty sam siebie słyszysz? Nie Castillo, przestań.
niedziela, 29 marca 2015
07. Zamknij cycki
Stojąc pod gmachem sądu mam idealny widok na główną ulicę Los Angeles. Tłumy ludzi przebiegające przez jezdnię dawały mi rozrywki. Jedni śpieszyli się do pracy, a drudzy mieli totalnie wylane na przejeżdżające auta obok nich.
Ja zaś stałam w miejscu i co jakiś czas zaciągałam się swoim e-papierosem. To mój sposób na stres. Aktualnie jestem kłębkiem nerwów, bardzo się boję o losy mojej firmy. Nie mam pojęcia, gdzie Verdas zaatakuje.
Domyślam się, że ma wiele haków na mnie i moich pracowników. Jednakże ja nie poddam się łatwo. Proces musi się zakończyć dla mnie korzystnie. Jedyną osobą, która przegra starcie w sądzie będzie ten palant.
Wypuściłam dym z ust. Zaciągnęłam się ponownie. E-papierosy dają mi ukojenie. Wielokrotnie obiecywałam sobie, że skończę z tym nałogiem, jednak nie potrafię. To mój sposób na walkę ze stresem i nie zmienię tego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)